Uchodziłem
teraz za najszczęśliwszą osobę na świecie a to wszystko dzięki Atari. Zgodziła
się dać nam drugą szansę, znów jesteśmy razem i przede wszystkim ona zaczęła
się uśmiechać. Spędzałem całe godziny przesiadując przy jej łóżku rozmawiając o
różnych drobnostkach, które wywoływały uśmiech lub śmiech. Uwielbiam patrzeć na
jej rozradowaną twarz wówczas mam wrażenie, że świat cieszy się z nią, że nie
istnieje coś takiego jak ból. Wiedziałem, że nic teraz tego nie zmieni, już
zawsze tak będzie. Ja i ona szczęśliwi po kres świata. Nic nas nie rozdzieli,
byłem tego pewien zwłaszcza po tym jak zawarliśmy pakt. Kyuubi mi to
powiedział, żebym mógł ją uratować, aby ona mogła nadal żyć musieliśmy zawszeć
pakt. Tylko, że on nie był taki jak reszta, o nie, dzięki niemu nie stałem się
Yokim tylko na półdemonem. Dla mnie czas przestał istnieć, nie będzie miał
żadnego wpływu na wiek, wygląd. Umrę dopiero z Atari o ile nikt wcześnie nie
przebije mi serca lub innego życiodajnego punktu. Niezmiernie mnie to cieszyło.
Do końca nie rozumiem, dlaczego tak się stało, lecz Kyuubi prosił abym nie
pytał o wyjaśnienie jej. Przyjąłem to do wiadomości i nie miałem zamiaru tego
robić.
*
Dni
mijały aż wreszcie po wszelkich balangach, świętowaniu, wypoczynku zostały
rozwiązane Zjednoczone Siły Shinobi i każdy kraj zaczynał wracać do siebie, tak
samo jak my. Atari po zawiązaniu paktu szybko odzyskała siły, więc nie było
problemu z podróży, no może nie zupełnie. Jako, że Tsunade sympatią do niej nie
pałała Atari musiała całą trasę do Konohy przemierzać w dość ciężkich
warunkach, obowiązkowo opaska na oczy, do tego kajdany oblekane łańcuchami na
kostkach i nadgarstkach, ANBU trzymali ich końce w dłoniach tworząc okrąg,
którym epicentrum była sama Atari. Hokage tłumaczyła się troską o bezpieczeństwo
zlęknionych obywateli, wciskając również kit o tym, że pilnuje, aby dziewczyna
nie potknęła się w czasie drogi. Na całe szczęście podczas postojów atmosfera
ulegała lekkiemu rozluźnieniu, dzięki czemu Itachi mógł przebywać w obecności
białowłosej. Niestety zabezpieczenia nie znikały, jedynie to ANBU nieznacznie
przerzedzało się bardzie ukrywając swą obecność.
Został
jeszcze tylko jeden dzień do wioski, już jutro wieczorem wszyscy powinni
spokojnie wyspać się w swoich łóżkach. Długowłosy brunet cieszył się z tego,
wreszcie bez kontroli i surowego wzroku Hokage. To były plusy tego, lecz…
Martwił go Sasuke, jak będzie reagował na Atari, w końcu zamieszkają razem a na
dolewkę problemów Naruto przestał być aż tak przychylny nim. Wina zniknięcie
Kyuubiego, ostatnio dość zżyli się ze sobą, po prostu mu go zwyczajnie brakuje.
— Jak się czujesz? — Itachi podszedł do
białowłosej niosąc największy koc, jaki udało mu się dostać. Atari siedząca oparta
o pień drzewa podniosłą głowę do góry jakby chcąc na niego spojrzeć, lecz nie
mogła, opaska na oczach widniała odkąd tylko wyszła z sali szpitalnej. Uchihę
bardzo bolało oglądanie ukochanej traktowanej w taki sposób. Na początku
próbował przekonywać Hokagę, wyjaśnić, że to przecież kłóci się z ustaleniami,
jakie zostały zawarte względem dziewczyny, lecz nie słuchała go. Z cichym
westchnieniem usiadł po turecku obok narzucając na plecy przyniesiony koc.
Atari z lekką pomocą usadowiła się mu między nogami wtulając głowę w klatkę
piersiową, zaś brunet oplótł ją ramionami okrywając szczelnie materiałem.
— Daleko jeszcze? — zapytała po chwili ciszy,
w której to Itachi powolnym ruchem przeczesywał białe włosy.
— Nie już jutro powinniśmy być w Konoha.
— Te kajdany — zawiesiła na chwilę głos —
wracają wspomnienia. Tylko Uchiha traktowali zgoła inaczej.
Brunetowi
rozszerzyły się źrenice, bał się właśnie tego, że ta podróż obudzi przeszłość,
z której tak starał się wyrwać dziewczynę. Zamknął w szczelniejszym uścisku
starają się tym przypomnieć, że przecież tu jest.
— Z Madarą
też tak często spędzałam wieczory — ciągnęła dalej, powodując zatrzymanie akcji
serca u Itachiego. Znów wracały wspomnienia o nim, tak częste ostatnimi czasy.
*
Ojciec
Madary był już umierający, lada dzień miał opuścić ten świat, na łożu śmierci
dokonał podobnego wyboru, co Mędrzec i namaścił swojego najmłodszego syna na
głowę klanu powodując wściekłość Madary. Gdy tylko wydał ostatnie tchnienie
rodzeństwo zostało zabrane na tajną naradę, na którą przybywało tylko ścisłe
poselstwo rodu. Podsłuchiwałam wówczas, umiejętnie się skrywając w cieniu.
Bracia dowiedzieli się o mnie, planach ojca, prawdzie skrywanej przez rodzinę
oraz przeznaczeniu, jakie ciąży nad nimi. Madara pogodził się z rolą Yokiego,
jaką nałożył na niego zmarły, zaś Izuna z dumą przyjął jego dawną posadę. Oboje
szczęśliwy z otrzymanej wiedzy.
Pamiętam
uradowaną twarz Madary, gdy słowa paktu zamilkły i mógł całemu światu pokazać
swój nowy poziom sharingana, był z tego taki dumny. Wtedy wszystko się
zmieniło. Szybko się uczył, rozumiał więcej niż jego poprzednicy dostrzegając
przy tym nowe możliwości. Zaczął zabierać mnie z podziemi wyruszając w teren
pod pretekstem najbłahszego powodu. Na początku wywiązywała się piękna
współpraca, następnie nić przyjaźni aż wreszcie…
To
było po jednej z zaciętych walk, przegrywaliśmy, więc Madara nakazał drużynie
się rozpierzchnąć, aby wylizać rany. Tak się stało, straciliśmy kontakt z
resztą, zostaliśmy sami ukryciu w skalnej grocie. Do dnia dzisiejszego
pamiętam, że wówczas potwornie padało zalewając nawet wejście do naszej
kryjówki. Zmarznięci, zmoknięci z ranami siedzieliśmy w najciemniejszym
zakamarku skalnym bez szansy na odrobinę suchego drewna na opał. Staraliśmy się
ogrzać nad niewielką kulą ognia, którą stworzyłam nie mając dość sił na
cokolwiek więcej. Jako przykładna Akayoru nie pozwoliłam by Madarze coś się
stało zbierając na siebie każdy atak, toteż nie dziwny był fakt, że wyglądałam
jakby miała niedługo umrzeć. Często coś takiego miało miejsce, lecz dopiero on
się tym wszystkim przejmował. Pamiętam jak zdarł z siebie część ubrań osuszając
nad płomieniem, aby potem móc nimi opatrzyć mnie. Był przy tym taki troskliwy,
opiekuńczy, z czułością i delikatnością przemywał zakrwawioną skórę obwiązując
rany strzępami materiałów.
— Dlaczego to robisz? — zapytałam zaskoczona
postawią bruneta. To była nowość, nigdy do tej pory nie troszczyli się o mnie,
nawet, gdy stan zdrowia bywał znacznie gorszy od tego w tamtej chwili.
— Bo jesteś dla mnie bardzo ważna — odparł bez
cienia zakłopotania patrząc mi w oczy. Ta piękna czerń, niczym nocne niebo
podczas burzy, nieprzejrzysta, niebezpieczna, tajemnicza a zarazem tak
hipnotyczna, zniewalająca, po prostu zjawiskowa czerń jego tęczówek. Do końca
nadal nie wiem jak to się stało, że nagle znalazł się bliżej niż zazwyczaj
powodując złączenia naszych ust. Czuły, lecz zarazem namiętny pocałunek
doprowadził do czegoś, co miejsca mieć nie powinno. Zbliżyliśmy się po tym
wydarzeniu do siebie zbyt bardzo. Zapewnienia Madary o tym, że jestem
najważniejsza, najdroższa i kochana, nie pomagały trzymać dystansu.
Pamiętam
wszystkie nasze zadania, spędzone godziny. Jak chociażby ten dzień, kiedy
trenowaliśmy już po rozejmie z Senju.
— Jesteś dla mnie za wolna — krzyczał
zamachując się kataną. Nie uzyskał wówczas odpowiedzi tylko twardą linie mojej
obrony. — Walcz a
nie uciekaj! — Często mnie tak prowokował, na co mu pozwalałam i tamtego dnia
nie miało być inaczej niż zwykle. Dwa następne ataki zablokowałam, potem już
tylko kontratak, lecz przed tym nagle wycofałam się dezorientując bruneta, po
czym zjawiając się za nim zadałam cios. Madara rzadko, kiedy wygrywał ze mną,
teraz nie miało być niespodzianek.
— Jesteś dla mnie za wolny — odparłam stając
nad nim z wyższością w oczach i głosie. Pociągnął za materiał bluzki zwalając
na ziemię, przygniatając ciężarem swojego ciała, całując delikatnie po chwili.
— A ty nieprzygotowana na atak z zaskoczenia —
rzekł oswobadzając ze śmiechem na ustach. — Wracajmy do wioski — oddał
pomagając wstać oraz otrzepać ubranie z trawy.
Po
rozejmie coś się w nim zmieniło, domyślałam się, że to wina utraty brata.
Oddalał się od klanu i wszystkich, trzymając na uboczu, przebywając non stop ze
mną. Radosny czy roześmiany tylko przy mnie, wśród rodziny spokojny z twarzą
bez wyrazu, dla wioski zdystansowany, opanowany udający szczęście, starając się
nieść pomoc. Jednak ludzi swoje uważali obawiając się go, unikając. Nawet
dzieci, które potrafiły przed nim uciekać, gdy ten chciał chociażby im służyć
dłonią przy wstawaniu po przewróceniu się. Domyślałam się, czego to była wina.
Madara miał wspaniały potencjał oraz przeogromną moc, do tego więź między nami
była silna, wystarczająca by pakt był wyczuwalny przez innych. W brunecie ich
podświadomość wyczuwała coś demonicznego, groźnego, niebezpiecznego inaczej
mówiąc, wyczuwali mnie. Długowłosy zaczynał to dostrzegać, rozumiejąc taki stan
rzeczy. Nastał dziwny okres, moment, w którym odizolował się od wszystkich
zamykając mnie w podziemiach. Wiedziałam, że dzieje się coś niedobrego, że coś
ma za chwilę nadejść, więc wymykałam się, jak tylko mogłam.
Podczas
właśnie takiej ucieczki natrafiłam na niego i Hashiramę, już jako Hokage,
rozmawiali, niby nic, lecz… Madara był inny, podkreślał cały czas chęć dążenia
do swojego marzenia. Nie wiedziałam, o czym mówi, nie znałam wszystkie jego
plany. Najbardziej jednak niepokoiły wzmianki dotyczące chęci opuszczenia
Konohy rzekome namawiania do tego całego klanu. Niebezpieczne posunięcie a
jakże tragicznie się kończące.
Kilka
dni po tejże rozmowie nieoczekiwanie Madara zjawił się w podziemiach, po
długiej nieobecności chcąc mnie zabrać, lecz co dziwniejsze nie chcieli mu na
to pozwolić. Do tej pory nigdy takiego problemu nie było, nie musiał nawet
przedstawiać powodów, jako głowa klanu i Yoki mógł robić co chce. Najwidoczniej
Uchiha przestawali mu ufać, ograniczając dostęp do ich najwspanialszej broni,
mnie. Ostatecznie jednak udało się wyperswadować ochronie wypuszczenie mnie.
Udaliśmy się na nasze ulubione pole treningowe, lecz Madara wcale nie miał
zamiaru walczyć, usiedliśmy pod drzewem w milczeniu obserwując otoczenia.
Czułam, że ma coś się wydarzyć, lecz nigdy nie przypuszczałam, że…
— Pragnę uciec z Konohy, to nie moje miejsce,
nie moje marzenie, chcę stworzyć inny pokój nie taki kruchy jak ten Hashiramy,
tylko prawdziwy i trwały po kres. Chcę byś odeszła razem ze mną. — Spojrzał w
oczy w tamtej chwili będące jeszcze bardziej nieodgadnione niż zwykle. Nie
umiałam odczytać z nich absolutnie niczego. — Kocham cię Akayoru — wyszeptał
całując namiętnie. Te słowa były dla mnie niczym najmocniejszy cios,
najostrzejsza katana, najsilniejsze uderzenie, zamurowało mnie, nie wiedziałam
jak się zachować, co zrobić. Bałam się tego, co kryło się pod takim wyznaniem.
— Odjedziesz ze mną? — pytała przeszywając na wylot czernią oczu,
unieruchamiając mnie, tworząc żywą marionetkę. Potaknęłam mu, przytulając się,
uszczęśliwiając go. — Jutrze przyjdę po ciebie dobrze, bądź gotowa i nie
zdradzaj niczego.
Tak
się potwornie bałam tego, bliskości Madary, słów, uczuć, dotyku, jego. Nie
chcąc dopuścić do odejścia z nim, podjęłam jedną z cięższych decyzji. Jako, że
brunet był głową rodu to do niego udać się nie mogłam, wykorzystałam do tego
radę i drugą po Madarze najważniejszą osobę, niejakiego Furana. Oznajmiłam
strażnikom, że mam dla niego wieści o długowłosym, nie ufali mu wówczas, więc
bez problemu, dość szybko zjawił się. Nie powiedziałam wszystkiego, na bąknęłam
tylko o chęci ucieczki Madary udając, że nie wiem jak się zachować, bo jest
moim Yokim i głową rodu, więc nie wiem czy z nim iść czy nie. Rzuciłam również
kilka słów odnośnie bycia obdarzoną uczuciami przez niego. To w zupełności
wystarczyło, by rozpętać piekło.
Następnego
dnia, gdy zjawił się Madara by mnie zabrać, oni czekali z zamiarem schwytania
go. Oczywiście brunet zbyt dobry był, pułapka nie udała się a pościg trwał po
całych podziemiach z zaangażowaniem niemalże całej elity klanu, w pewnym
momencie nawet mnie. Obława zakończyła się sukcesem, został dorwany na
obrzeżach wioski jak wychodził jednym z licznych wyjść z podziemi. Postawili mu
zarzuty, nakazują mi zerwania paktu, wydziedziczając go oraz wyrzucając z
Konohy, na wieki przeklinając i klnąc, że zhańbił nazwisko Uchiha. Pamiętałam jego
krzyki rozpaczy, przeprosiny mieszane z lamentem oraz biadoleniem, że nie
upilnował wszystkiego.
Jak teraz to wspominam po czasie, mając na uwadze
prawdę widać przerysowanie, wręcz karykaturalną grę Madary, w która wówczas
bezgranicznie wierzyłam.
*
Mężczyzna obserwował delikatny uśmiech, tak
czarujący jakby myślała o czymś wspaniałym właśnie w tej chwili. Zamknął
powieki całując delikatnie jej skroń, przytulając bardziej. Jednocześnie czując
jak dłonie dziewczyny zaciskają się na materiale ubrania w miejscu gdzie
spoczywa emblemat klanu w formie naszyjnika. Bolało go to, ta myśli, że serce
Atari nie należy do niego.
— Mogę cię o
coś zapytać? — Nie odpowiedziała mu tylko lekko potaknęła głową nadal tkwiąc w
niezmienionej pozycji. — Powiedź mi, ale tak szczerze, nadal kochasz Madarę?
Wspomnienia dziwna rzecz, albo uwypukla się to, co
było złe, albo to co dobre. Nigdy nie pamięta się całego obrazu przeszłości,
jedynie urywki, wybrane, wybrakowane, przesiane, pokolorowane.
Atari pamiętała również te wszystkie niemiłe
sytuacje z udziałem Madary. Godziny spędzone w podziemiach klanu gdzie na
polecenie jego sprawdzali jej możliwości. Pamiętała.
*
Białe
kafelki, oszklona szyba, kajdany wbijające się w przeguby, wycieńczenie,
niemożność upadku jedynie zwisanie w okowach. Przede mną za konsolą stał
długowłosy brunet rozmawiający z innymi przedstawicielami klanu, wyraźnie im
coś nakazał, bo następnie jeden z nich wcisnął guzik powodując, że przestrzeń
na wprost zaroiła się od milionów a być może i więcej cieniutkich igieł
szybujących na mnie z zatrważającą prędkością z niewielkiej odległości. Krew
pociekła z oczy, — nadużywanie ich technik — odparłam atak, z trudem i nie
całkowicie. Część broni boleśnie wbiła się lub niekiedy przeleciała przez skórę
pozostawiając kolejne bolesne rany, powodując wydobywający się z ust krzyk.
Nikt go nie słyszał, ściany dźwiękoszczelne, aby przypadkiem niczego nieświadomi
ludzie na powierzchni nie dowiedzieli się o tym, co skrywa ziemia pod nimi.
Oddychałam
głęboko, opadając z sił, będąc, w jako takiej pionowej postawie tylko poprzez
naprężone łańcuchy okalające kajdany. Wówczas od pomieszczenia wszedł medyk,
wiem, że nim był, ale nie zjawił się tu by opatrzyć. Podszedł oglądając
dokładnie ciało, robiąc przy tym zapiski w trzymanym notatniku, zliczał nowe
rany, ilość wbitych igieł, poświecił latareczkę w oczy, osłuchał stetoskopem.
— Błagam — jęknęłam zatrzymując go w wyjściu.
— Ja już nie mogę.
— Polecenie Madary.
Wyszedł.
Spoglądałam na długowłosego stojącego nadal nad konsolą a teraz przeglądającego
notatki medyka, rozmawiając z nim. Mężczyzna wskazał głową na mnie coś
komentując, lecz brunet tylko uśmiechnął się lekceważąco kręcąc przecząco
głową. Wiedziałam, że to oznacza dalszy przebieg badań i nie inaczej było, po
chwili kolejny wciśnięty guzik, kolejny ból i krzyki nieusłyszane przez nikogo.
Potem
na spotkaniach zachowywał się tak jakby w ogóle godziny spędzone w takich
męczarniach nie istniały. Z początku, jeszcze przed rozejmem z Senju gdy Uchiha
mieli nie tak precyzyjne i dokładne pomieszczenia do przeprowadzanych
eksperymentów przepraszał, tłumacząc się, że wymogi Rady, głowy klany. Głupia
wierzyłam mu uśmiechając się ze słodkim „to nic takiego”.
*
Białowłosa oderwała głowę od klatki piersiowej
przestając się tulić i ustawiła ją tak jakby chciała spojrzeć w czerń oczu.
— Mówiłam ci,
że przecież nigdy go nie kochałam.
— Pamiętam,
lecz… Podczas ataku miał nad tobą pewną kontrolę, pozwoliłaś mu się zbliżyć,
pocałować i teraz… Wspominasz go, mówisz o nim.
— Itachi —
szepnęła wyciągając ręce w kierunku jego twarzy chcąc położyć je na policzkach,
lecz nie mogła, oprócz kajdan i łańcuchów przeguby były związane ze sobą
sznurem, jak co postój. Toteż ostatecznie tylko metal zabrzęczał a ręce zawisły
w powietrzu nie mając wyjścia jak powrócić na kolana. — Nigdy przenigdy Madara
nie dostał mojego serca. Fakt wywiązała się między nami dość silna więź,
kiedyś. Teraz tego od dawna nie ma, jesteś tylko i wyłącznie ty. Kocham cię
Itachi. — Pochylił się w jego stronę łącząc wargi w czułym pocałunku.
— A ja kocham
jeszcze bardziej.
Uśmiechnął się przytulając pozwalając by znów mogła
usnąć z głową na jego klatce piersiowej, co miało miejsce każdego wieczoru.
Delikatnie głaskał policzek dziewczyny całując włosy, skroń czy czoło nawet,
gdy miał stuprocentową pewność, że już śpi. Przepełniała go radość, wierzył
słowom Atari zapewnieniu, które mu złożyła. Przeszłości przecież wymazać się
nie da, ale jest czymś, co było i nie musi być. Widział jak dziewczyna stara
się zmienić swój pogląd, jakim kierowała się do tej pory skupiwszy się na
teraźniejszości tym, co jest w tej chwili.
Z nastaniem rana brunet obudził się, jako drugi a po
krótkim powitaniu odszedł w celu zapewnienia posiłku oraz picia.
— Wiem, kim
jesteś. — Do Atari podszedł Sasuke wykorzystując okazję zniknięcia Itachiego.
— Wiem o tym,
że wiesz, że grzebałeś mi we wspomnieniach — odparła zwracając głowę w jego
stronę. — I co z tym zamierzasz?
— To nie
istotne.
— Czyżby? To,
po co tu przyszedłeś?
—
Poinformować się, że… — urwał podchodząc bliżej i pochylając nad nią tak by
nikt inny nie usłyszał wypowiadanych słów — tylko skrzywdzisz Itachiego, niech
zobaczę, że jest smutny z twojego powodu a wiedz, że Hokage dowie się o
wszystkim jak tym, że tajna broń klanu ma się całkiem dobrze.
Zaskoczona takim obrotem sprawy zmarszczyła czoło
pragnąc móc zobaczyć teraz jego oczy.
— Dlaczego? —
Spodziewała się zupełnie innej reakcji czynów bardziej radykalnych. — To nie w
twoim stylu mścicielu od tak puszczać swoją ofiarę.
— Owszem, ale
dla mnie liczy się Itachi i nie chcę go krzywdzić. Jest absolutnie oczarowany,
świata poza tobą nie widzi, nie chcę go ranić.
Tego nie przewidywała w swoich jakże często trafnych
scenariuszach. Była niemalże na wszystko przygotowana, jednak Sasuke zdołał ją
zaskoczyć. Otwierała już usta by odpowiedzieć, lecz usłyszała jak odchodzi a
chwilę później, dosłownie sekundy pojawił się Itachi informując, że zdobył
kapsułki żywności ANBU.
*
Wyczekiwany spokój czterech ścian rodzinnej
posiadłości nie nastał. Hokage po przekroczeniu progu wioski zgarnęła Atari pod
pretekstem przygotowania społeczeństwa na taki obrót sprawy oraz mamrotają coś
o sprawdzeniu czy nie zagraża innym. Byłem wściekły najchętniej to nie
pozwoliłbym na taki obrót sprawy i zabranie dziewczyn, lecz nie miałem nic do
gadania, musiałem się zgodzić. Według zapewnień Tsunade białowłosa miała wrócić
do mnie po dwóch góra trzech dniach pobytu w zamknięciu. Doskonale wiedziałem,
jakiego rodzaju zamknięcie ma na myśli, lochy. Martwiło mnie to bardzo,
kajdany, ostatnie wydarzenia, obecne traktowanie, bałem się, że przeszłość znów
weźmie nad nią górę. Do tego niepokoiło mnie zachowanie Sasuke, unikał mnie,
przebywania w domu. Ciągle go nie było, gdzieś się włóczył z Naruto i bardzo
często zostawał u niego na noc. Z jednej strony to rozumiem, chcąc nacieszyć
się sobą, w końcu są sami, jednakże coś było nie tak. Olałem to, nie miałem
głowy by zajmować się kimś innym niż Atari.
Minęły cztery dni a odezwy od Hokage żadnej nie
dostałem, toteż udałem się do jej gabinetu osobiście. Spławiła mnie twierdząc,
że nie ma czasu, że ma masę roboty a przygotowania do wydanie mi dziewczyny nie
zakończyły się. Z wielkim bólem wychodziłem z pomieszczenia, odprawiony z
kwitkiem, na którym pisało, jeszcze trzy dni.
Gdy minęły i one a brak możliwości dostania się do
Tsunade nasilał się zaczynałem się potwornie bać. Ilekroć przychodziłem
otrzymywałem tą samą odpowiedź: „nie mam czasu, przyjdź za dwa, trzy dni”. Po
uzbieraniu się niemalże dwóch tygodni takiej zabawy wkurzyłem się przechodząc
do bardziej radykalnych czynów. Napisałem list do Kazekage z wyjaśnieniem
sytuacji. Czerwonowłosy wydawał się przychylny, Atari co zauważyłem już swego
czasu, toteż postanowiłem mu zaufać i prosić o pomoc. Reakcja była
natychmiastowa, dostałem zwrotną wiadomość oraz posłannika z Suna, z którym
miałem udać się do wielmożnej. Kobieta zarzekała się, że rzekomo nie dostała
żadnego listu od Kazekage i nie łamie procedur, lecz pod naciskiem moim oraz
przedstawiciela Gaary musiałą ulec. Tego samego dnia wieczorem Atari została
przetransportowana do posiadłości klanu Uchiha. Wysłuchałem wraz z dziewczyną listy
zakazów, nakazów, czego wolno a czego nie. Głównie to mówiła o tym gdzie ma się
białowłosa nie pokazywać a jak już musi to, w jakim stylu. Nie podobało mi się
to, ale ostatecznie wysłuchaliśmy tego, wraz z Sasuke jako drugim opiekunem w
ciszy z potaknięciami głowy. Po zniknięciu ANBU brat oznajmił, że się
wyprowadza do Naruto. Argumentując swoje postanowienie zapewnieniem nam
prywatności i niechęcią przebywania z Atari, prosząc jednocześnie o nie wydanie
Hokage, zapewniając, że w razie, czego zjawi się w posiadłości. Z jednej strony
to była niemiła widomość, utrata Sasuke w sumie tak na stałe, ale rozumiałem
wolał przebywać ze swoim ukochanym niż pilnować mojej dziewczyny. Ostatecznie
rozeszliśmy się w pokojowych nastrojach zapewniając siebie o ewentualnej
współpracy czy pomocy, która zawsze zostanie udzielona.
Atari wróciła z przetrzymywania w kiepskim stanie.
Na ciele widniały nieliczne aczkolwiek widoczne rany, milczała godzinami, oczy
stały się puste, niepokoiło mnie to. Starałem się swoją obecnością wybudził ją
z tego transu wspomnienia oraz dowiedzieć się, co tak naprawdę się działo
podczas pobytu w lochach, lecz odmawiała odpowiedzi. Krótkie przemeblowanie
mojego pokoju i niemalże siedzenie z nią w nim przez całe dnie w końcu dały
rezultaty ukazujące się, jako nikły uśmiech na jej ustach. Niestety swobodą i
bliskością Atari cieszyłem się niedługo. Związku z tym, że wojna się zakończyła
a stosunki między krajami były nad wyraz dobre ANBU nie miało wiele do roboty
toteż zostało zagonione do innych podrzędnych pracy jak między innymi nauczanie
geninów, pomoc przy odbudowywaniu zrujnowanych osad, zapewnianiu dostaw
żywności, pracach w szpitalach, które nie radziły sobie z chorymi, czy nawet
musieli zajmować się szukaniem ziół do lekarstw. Nie było w tym nic dziwnego,
że Hokage od tak nagle postanowiła mnie wysyłać do takich zajęć, pozostawiając
Atari w towarzystwie Sasuke, który obiecywał zaglądać, co wieczór by nie
wzbudzać podejrzeń, że tam nie mieszka — ANBU obserwowało naszą posiadłość,
może nie dobowo, ale jednak — i sprawdzając czy niczego jej nie brakuje. Miło z
jego strony, że jednak zmienił, chociaż trochę nastawienie do białowłosej,
traktując ją teraz obojętnie, to mnie niezmiernie cieszyło, bo obawiałem się
będę mieć misję a ona zostanie z nim sam na sam.
Po jednej z takich misji wróciłem do domu zaskoczony
tym, że od progu nie wita mnie Atari, co zawsze miało miejsce.
— Wróciłem! —
krzyknąłem jeszcze raz, w końcu może spać. Jednak odezwy jak nie było tak nie
dostałem jej. Lekko zaniepokojony zajrzałem do kuchni, salonu, pokoju,
łazienki, lecz nigdzie jej nie było. — Cholera! — zakląłem zbiegając na dół i z
szafki na przedpokoju zabierając latarkę udałem się do piwnicy. Szybko
znalazłem się w podziemiach pod posiadłością klanu, lecz zapomniałem o drobnym
kłopotliwym fakcie, jak dojść do tamtych pomieszczeń. Krążąc przez pewien czas
po identycznych korytarzach nieróżniących się niczym od siebie w końcu
natrafiłem na to, czego szukałem. Ujrzałem białowłosą stojącą w wejściu do
swojego byłego pokoju o ile tą cele można takim słowem nazwać. Z bólem serca
podszedłem stając tuż za nią i obserwując ścianę z czerwonym napisem, w którą
wpatrywała się. Dopiero po chwili ujrzałem, że obok tekstu został wbity gwóźdź,
na którym wisi naszyjnik z zapieczętowanym Madarą, nie rozstawała się z nim od
tamtego wydarzenia. Nie wiedziałem jak zareagować, w jakim ona jest stanie, o
czym teraz myśli, jedyne co zrobiłem to objąłem ją mocno szepcząc ciche „jestem
przy tobie”.
*
Patrzyłam na symbol Uchihów wspominając wszystko to,
co było. Z letargu wyrwał mnie dźwięk biegania po korytarzach, wyczulona byłam
na to. Dla zwykłego nawet shinobi zapewne byłby nie do usłyszenia, lecz nie dla
mnie, wiedziałam, kto z taką desperacją miota się po tych podziemiach. Nie
zdziwił mnie fakt jego obecności, bliskości czy zapewnienia, wiedziałam, co
myśli. Bywał jak otwarta księga, wszystko można było wyczytać bez problemu.
Rozumiałam jego troskę i strach, lecz w tej chwili nieuzasadniony. Wcale nie
pogrążałam się w przeszłości, tylko wspominałam ją, kończąc tamte rozdziały
historii właśnie tym gestem, zamknięcie Madary w tym pomieszczeniu, gdzie
spędziłam niemalże całe swoje życie. To dziwne uczucie patrzeć na to miejsce,
mając w pamięci to co było a jednocześnie czując ciepło ciała Itachiego, jego
najszczerszą miłość w każdym geście czy słowie. Uśmiechnęłam się, nigdy bym nie
pomyślała, że los może sprawić mi coś takiego, potoczyć dzieje klanu w taki
sposób, zakończyć to całkowitym zanikiem Uchihów tworząc z jednego z nich
półdemona. Wiedziałam o tym, mimo iż brunet nie wracał wspomnieniami do tamtych
chwil. Odejście Kyuubiego i Hachiniego dało mi dość łatwo do zrozumienia, co
zrobili. Byłam tym niebywale zaskoczona, nie mogłam pojąć intencji, jakimi się
kierowali, lecz zdawałam sobie sprawę z tego jak to wpłynie na relacje moje z
Itachim. Zaskoczeniem nie była zgoda bruneta na to, wiele razy dał znać, że
zrobi wszystko by mnie zatrzymać, za co jestem mu niebywale wdzięczna i zawsze
będę. Uśmiechnęłam się jeszcze raz spoglądając na matowy połysk na symbolu
Uchihów.
— Słodkich
snów Madara — szepnęłam zamykając z głośnym jękiem ciężkie drzwi. — Wracajmy —
dodałam odwracając się do Itachiego, napotykając zmartwione czarne tęczówki.
Stając na palcach złączyłam wargi w krótkim pocałunku. — Wszystko jest dobrze —
oznajmiłam łapiąc za rękę, gdzie splotłam nasze palce i ruszyłam w drogę
powrotną na górę. Tak była prawda, wreszcie zamknęłam tamtą kartę, nie ma czego
się obawiać. Nigdy już, przenigdy nie będę musiała tu wrócić, nikt mnie już do
paktu nie zmusi, nie będzie manipulował, wreszcie jestem wolna mimo a wręcz na
przekór łańcuchom przeszłości i kajdanowi nadal istniejące zależności od
Uchihów.
Jeszcze tego samego dnia w nocy nie mogłam spać.
Wyswobodziwszy się, jakość z żelaznego uścisk Itachiego wymknęłam się z pokoju
schodząc na dół, po czym swoje kroki skierowałam ku tarasowi. Zasiadłam na
podłodze opierając głowę o drewniany pal i patrząc na bezchmurną noc.
Nieboskłon usiany tysiącami gwiazd, czarne niebo oraz ten ogromny księżyc w
pełni, to on przykuwał najbardziej moją uwagę. Patrzyłam na niego rozmyślając o
braciach i siostrach. Dziwił mnie ich fakt odejścia, czynu jakiego dopuścił się
Kurama z Ośmioogoniastym tej nagłej zgody. Nie mogłam pojąć, jakie mają
intencje a Sasuke nie chce powiedzieć, co się wydarzyło wewnątrz mojego umysłu,
gdy ich uwalniał. To wszystko jest wielką zagadką. Wiedziałam, że są teraz tam,
u Iratana, ale czy szczęśliwy czy rozgrzebują stare rany. Chciałabym to
wiedzieć, móc spotkać się z nimi, lecz jako, że nie przebywają na Ziemi nie
jestem w stanie zebrać ich na płaszczyźnie podświadomości, mogę jedynie patrzeć
na księżyc i gdybać. Mam nadzieję, że przepełnia ich radość, boli myśli, że ja
tu szczęśliwa siedzę w chwili, gdy oni zażarcie się kłócą. Tak bardzo
chciałabym z nimi porozmawiać…
Wówczas poczułam narzucany na ramiona koc,
najwyraźniej zbudziłam Itachiego, gdyż przysiadł się przytulając przez to już
za podpórkę nie miałam twardego drewna, lecz miękkość ramienia czarnowłosego.
— W porządku?
— zapytał delikatnie otulając szczelniej materiałem.
— Tak — mruknęłam
łapiąc za dłoń i splatając palce. — Po prostu tęsknię.
— Oni na
pewno też.
Uśmiechnęłam się na chwile odrywając wzrok od nieba
i spoglądając na Itachiego, na czerń włosów mieniącą się teraz blaskiem
księżyca, oczy ciemniejsze niż bezdenna studnia, w których odbijały się
gwiazdy, które patrzyły wyłącznie na mnie. Wiem, że już na zawsze będę ich
obiektem obserwacji, widziałam te uczucia mieszkające w nich, to ciepło,
czułość zapewnienie „aż do śmierci”. Miał rację, chciałam Itachiego już dawno,
dawno temu a nareszcie jest mój. Może wówczas nie w takim kontekście
rozmyślałam o przynależności, lecz to mi bardziej odpowiada. Wyciągnął wolną
dłoń głaszcząc po głowie, powolnym ruchem schodząc na policzek, który następnie
ucałował. Przymknęłam powieki, ten czuły i delikatny dotyk, już zawsze będzie
ze mną.
— Wiem, że
stałeś się półdemonem — odparłam opierając z powrotem głowę na jego ramieniu,
powracając do oglądania księżyca w pełni.
— Jak?
— To proste,
łącząc fakt odejście Kyuubiego i Hachibiego, to, że przeżyłam tamto zatracenie.
Nie trudno się domyśleć. Jednak wiesz, co to oznacza? — dodałam po chwili
przerywając powstała ciszę.
— To, że będę
mógł być z tobą już zawsze, ale to zawsze.
Uśmiechnęłam się otrzymawszy całusa w czubek głowy.
— Już zawsze
— powtórzyłam. — Czerwona nić łączy tych, których przeznaczeniem było się
spotkać, niezależnie od czasu, miejsca czy okoliczności.
— Może się
rozciągać lub splatać, ale nigdy się nie przerwie.
Po tych słowach nasze palce jeszcze bardziej się
splotły gdyż na tych dłoniach, wokół nadgarstków widniała czerwona mulina,
odnowienie tamtej obietnicy.
— Poprzez
otchłań gwieździstej nocy — wyszeptałam początek tekstu wypowiadanego w chwili
wiązania paktu. — Ja i Ty, tu i teraz — ciągnęłam dalej pomijając niektóre
wersy.
— Związani
obietnicą. Połączeni w jedność — dokończył zaskakując mnie znajomością słów.
— Składam ci
tą obietnicę.
_______________________________________________________________________
Niestety to był ostatni rozdział tego opowiadania, liczącego aż 37 rozdziałów, co jest pewnego rodzaju sukces, wytrwanie do końca, mój jak i czytelników. Chciałabym wam bardzo podziękować, za to, że byliście ze mną w każdym momencie, bez względu na to czy miałam zastój czy też tryskałam weną. Serdecznie też dziękuję, za każdy komentarz, najdrobniejsze słowo, pochwałę, która mobilizowała do pisania i krytykę, która kazała zastanowić się nad historią, czyniąc ją lepszą. Za to wszystko bardzo Wam dziękuję!!! Prosiłabym tutaj też o chociażby jedno zdanie podsumowujące całe dotychczasowe opowiadanie.
A teraz czas na zastanowienie się co dalej. Myślałam nad tym długo i intensywnie, aż doszłam do wniosku, że nie umiem nie pisać o Atari [bardzo tą postać polubiłam, jak i tą kreację Itachiego]. W związku z tym będzie kontynuacja. Jednak będziecie musieli na nią trochę poczekać, gdyż mam teraz sesję poprawkową [niestety] i muszę skupić się na nauce. Kiedy dokładnie zacznie się pojawiać to nie wiem, przewiduję koniec października. Nie ma co się obawiać o kompletny zastój. W tym czasie mam zamiar stworzyć kilka krótkich opowiadań, miniaturki bądź one-shoty, które od dłuższego czasu chodzą mi po głowie. Z zakończeniem ich zacznie się druga część opowiadania o Atari, na które serdecznie zapraszam :)
Dziękuję za bycie ze mną przez cały okres 37 rozdziałów. To naprawdę spory szmat czasu. I również zachęcam do pozostania dłużej i dalszego śledzenia wpisów ukazujących się na tym blogu.
W związku z tym, że zaczął się rok szkolny a większość czytelników uczęszcza do szkół chcę wam życzyć [trochę spóźnione, ale szczere] udanego roku szkolnego, sukcesów odniesionych na tym polu i dla tych którzy kończą pewny okres edukacji dostania się do wymarzonych szkół/uczelni oraz zdania egzaminów końcowych na wyznaczonych przez siebie poziomach. Jednym słowem; powodzenia!!!
Powodzenia z sesja trzymaj kciuki :-)
OdpowiedzUsuńWzruszające zakończenie. W końcu wszystko dobrze się potoczyło. Pięknie napisane. Pozdrawiam i również życzę powodzenia ! :D
OdpowiedzUsuń