Dni wyglądały mocno monotonnie, nie różniły się
niczym. O ścisłych godzinach przychodziła pielęgniarka lub lekarka podając mi
medykamenty, pytając o samopoczucie, sprawdzając stan, zmieniając opatrunki i
przynosząc jedzenie. Następnie po około godzinie puste talerze były zabierane a
na szafkę trafiała butelka wody i wazon z kwiatami od Itachiego, lecz on sam
mnie nie odwiedzał. Domyśliłam się, że zabroniono mu, gdyż nie sądzę, aby sam z
siebie nagle przestał przychodzić. W sumie to widziałam w tym plusy, nie nękał
trudnymi pytaniami, przez co myśli mogły odrobinę się uspokoić. Ostatecznie to
nie było aż tak łatwe gdyż wiecznie pikająca aparatura naprawdę doprowadzała do
szału toteż jedyną ucieczką przed nią był sen. Dużo spałam, czasami mi się
wydawało, że całe dnie. I gdyby nie irytujący dźwięk było by nawet miło.
Minął tydzień, po którym przy kontrolnych badaniach
doktor oznajmiła mi w pełni szczęścia, że Zjednoczone Siły szturmują siedzibę
Kabuto. Dużo czasu im nie zajęło uporanie się z białymi Zetsu i odszukaniem
kryjówki, ale miałam to oficjalnie gdzieś, okularnik nie interesował mnie w
żadnych wypadku, mimo niewyjaśnionego przystąpienia do wojny u boku Tobiego.
Jednak to mało istotne, teraz, gdy zamaskowany już nie żyje.
Czułam się coraz bardziej słaba, jakby z każdą
minutą ulatywało ze mnie życie. Wiedziałam, że umieram to było oczywiste.
Zastanawiałam się tylko, czy zobaczyć się jeszcze z nim. Dać mu możliwość
wytłumaczenia się. Nie było, co rozmyślać o przyszłości w Konoha, nie dożyję
jej to pewne. Z cichym westchnieniem, bo w końcu nie chciałabym umierać
sięgałam po butelkę wody, gdy dostrzegłam dziwne plamy na małym palcu, które
wyróżniały się na tle niebieskiego plastiku. Zaintrygowana tym zaniechałam
pomysł napicia się by lepiej się przyjrzeć dłoni. Faktycznie na palcu można
było dostrzec bladoczerwone zaczerwienienia zupełnie takie, jakie tworzą się,
gdy owiniesz go sznurkiem o nieduże grubości, lecz tak by lekko wrzynał się w
skórę.
— O nie —
jęknęłam rozumiejąc, co to oznacza. Pakt, mam z kimś nie do końca zerwany pakt.
Tobi nie żyje, z Sasuke nigdy go nie tworzyłam, został Itachi. Jednak, jakim
cudem pozostał ślad po tak długim czasie, przecież zawiązałam go tuż przed tym
jak obaj bracia zamieszkali z powrotem w Konoha. To niedorzeczne, aby nadal
była ta więź. Może jednak nie chodzi tu o niego? Tylko niby, o kogo innego?
Jedno jest pewna jakiś niezerwany pakt istnieje, gdyż ustały ataki. Nie
zwróciłam na to wcześniej uwagi, ale od tamtego, który miał miejsce za czasów
Akatsuki i misji z Itahchim oraz Kisame nie było następnego. Musze zobaczyć się
z Uchihą. Jeśli na jego palcu również będą takie znamiona to oznacza, że
zawarty między nami pakt nie wygasł w pełni. Toteż, gdy tylko pojawiła się
pielęgniarka z obiadem natychmiast poprosiłam ją o wpuszczenie Itachiego. Muszę
rozwiać wszelkie wątpliwości, muszę być pewna.
Kobieta w pełni euforii poinformowała mnie, że wojna
się skończyła, że wygrali. I prawdopodobnie tylko dzięki temu długo nie
opierała się moim naleganiom, ale zapewniła, że daje nam dosłownie piętnaście
minut liczone z zegarkiem w ręku. Po upływie tego czasu oznajmiła, że wchodzi
do pokoju i wyrzuca stąd czarnowłosego.
— Witaj —
rzekł wchodząc z kwiatami w ręku, które dołożył do wazony z pozostałymi różami
z wczoraj. — Jak się czujesz?
— Coraz
gorzej — mruknęłam zerkając na niego. Jakoś nie mogłam od tak spojrzeć mu w
oczy.
— Rozumiem —
odparł posępnym głosem siadając na krześle przy łóżku i patrzył na mnie z
wyraźną czułością. Niepewnie położyłam swoją dłoń na jego. Czułam się
skrępowana, tak dawno nie widzieliśmy się, że nie do końca byłam pewna jak się
zachowywać. Przesunęłam nasze dłonie na kołdrę gdzie na jej bieli mogłam
dostrzec blade ślady na małym palcu. Przymknęłam ze zrezygnowaniem powieki,
wiedziałam, lecz dla pewności dyskretnie i dosłownie na moment złączyłam je
powodując, że barwa stała się intensywniejsza. Teraz westchnęłam odwracając
głowę w drugą stronę oraz zabierając dłoń. Pakt jest aktywny to może oznaczać
tylko jedno, gdy go zakładaliśmy Itachi już musiał mnie kochać i być tego
zupełnie świadomy, bo powstała nić, której nic nie zerwało.
— Świętujesz
zwycięstwo? — zapytała niby na potrzymanie rozmowy.
— Nie.
— Dlaczego? —
Z zainteresowaniem spojrzałam na niego. Powinien się cieszyć, że teraz nic już
nie zagraża jego ukochanej Konosze.
— Nie mogę
świętować, nie, kiedy cię tracę — szepnął odgarniając mi kosmyki włosów za ucho
oraz kładąc dłoń na policzku. Przymknęłam powieki. Jego dotyk zawsze działam
uspokajająco i był taki przyjemny. Westchnęłam głośno, wiedziałam, że innego
wyjścia nie ma, że jeśli chcę żyć muszę to zrobić.
— Wiesz, że
umieram? — zapytałam wpatrując się w otwarte okno unikając jego wzorku, który
czułam na sobie.
— Wiem
najmilsza, wiem — wyszeptał głosem przepełnionym rozpaczą, zrezygnowanie,
tęsknotą. Odwróciłam się do niego spoglądając w przyciemniony czarny kolor
tęczówek.
— Potrzebuję
cię — mój głos był cichszy niż szept jednak on go doskonale słyszał. Uśmiechnął
się delikatnie kładąc dłoń na policzku, czule głaskając. Zabrałam ją z twarzy
przesuwając ostrożnie palcami po zewnętrznej stronie aż do nadgarstka skąd
szybkim ruchem zerwałam czerwoną mulinę. Czarnowłosy obserwował moje
poczynania, ale nie komentował. Drżącymi dłońmi starałam się zawiązać
sznureczek na jego małym palcu, lecz co chwile rozwiązywał się. Wówczas
Uchiha dopiero zareagował pomagając w tej czynności a następnie w wiązaniu
drugiego końca na moim małym palcu tej samej ręki. Milczał, lecz ja wiedziałam,
że wie, co ma nastąpić.
— Podczas
zawiązywania paktu będę mieć otwarty dostęp do twoim myśli — oznajmiłam
uprzedzając go. Rzadko korzystałam z tej możliwości, ale teraz… Itachi będzie
niczym otwarta księga dowiem się czy naprawdę mnie zdradził czy też nie.
— Nie ma w
nich niczego, czego byś nie mogła zobaczyć — odparł pewnym tonem.
— Nie
będziesz mieć kontroli nad tym, co zobaczę, żadne genjutsu nie będzie działało.
— Niczego się
nie obawiam — mówił nadal tym samym tonem, który zaczynał mnie interesować.
Czyżby na serio zdrada wyglądała tak jak mi to powiedział? Z coraz bardziej
rosnącą chęcią zawarcia paktu splotłam palce naszych wolnych dłoni i zetknęłam
czoła, nie zrywając kontaktu wzrokowego.
Poprzez otchłań gwieździstej nocy,
Podążamy,
Niosąc jeden umysł jedno serce.
Ja i Ty,
Tu i teraz.
Związani obietnica.
Połączeni w jedność.
Ja i Ty,
Tu i teraz.
Podążamy,
Niosąc pod powiekami jedną duszę.
Składam ci tą obietnicę.
Tak brzmiały słowa paktu, które raz już usłyszał w
swoim życiu. Podczas wypowiadania ostatniej sylaby czerwona mulina zajarzyła
się światłem a w oczach Itachiego błysnął sharingan.
Przed oczami przelatywały mi obrazy z jego wspomnień
w zawrotnej prędkości. Czułam jego uczucia słyszałam myśli wypowiadane podczas
tych sytuacji. To było jakby nagle z prędkością światła przez ciebie
przeleciało czyjeś życie ze wszystkimi radościami i smutkami, które
doświadczył. Z oczu pociekły łzy. Mówił prawdę, cały czas. Nigdzie nie było
ukrytego dna, skrywanych czynów, niecnych planów, on po prostu kochał.
Poczułam, że nie zasługuję na takie uczucia, nie od niego.
Gdy tylko cały rytuał się zakończył a poświata
zniknęła szybko cofnęłam się opadając na łóżko, lecz zapomniałam o sznurku
toteż pociągnęłam czarnowłosego za sobą. Zawisł nade mną nadal wpatrując się w
czerwień oczu z takim dziwnym, bo nieograniczonym szczęściem. Kciukiem przetarł
policzki rozmazując cienką stróżkę.
— Odwiedzisz
mnie? — zapytałam spoglądając na wazon z kwiatami, czerwonymi jak krew, bo nie
mogłam na niego.
— Jak tylko
będę mógł.
— Dzisiaj, po
północy — szeptałam najciszej jak umiałam, by na pewno nikt tego nie
podsłuchał. — Zostawię ci otwarte okno. Przyjdziesz? — zapytała niego głośniej.
— Oczywiście
najmilsza — odpowiedział podnosząc moją dłoń, którą delikatnie ucałował.
Uśmiechnęłam się. Był taki kochany, zawsze troskliwy i powodował, że byłam
szczęśliwa. Na tym skończyło się nasze spotkanie, bo weszła pielęgniarka
wyganiając Uchihę.
Westchnęłam patrząc na odsłonięte okna gdzie po
niebie płynęły białe pierzaste chmury. Mam kilka godziny rozmyślania na
podjęcie decyzji. Fakt zakończenia wojny oznacza, że za jakieś kilka dni
przetransportują mnie do Konohy. Zwłaszcza, że już teraz mój stan zdrowia
znacznie się poprawił. Wiedziałam, że kluczem do wszystkiego jest pakt, że
dzięki niemu pobiorę energię od Uchihy i będę mogłam uleczyć się. A chcę się z
nim zobaczyć, aby uregulować jakoś nasze relacje, czego przy Sasuke nie
będziemy mieli jak zrobić.
Za pięć minut będzie północ. Usiadłam na skraju
łóżka gasząc lampkę stojącą na szafce, aby nikt nie zobaczył dwóch cieni
odbijających się na zasłonie. Chociaż szczerze wątpiłam by ktoś miał ochotę w
tak ważnym dniu zamiast się bawić i świętować pilnować jedną dziewczynę. Jednak
środki ostrożności lepiej zachować na zwyczajne, a gdyby. Spojrzałam w pustą
czarną przestrzeń w stronę gdzie powinien wisieć zegar, lecz nie widziałam go, jedyne
co można było dostrzec to snop światła dobiegający spod drzwi. Tik, tak, tik,
tak czas nieubłaganie biegł swoim tempem, więc z mocno kołaczącym serce,
wieloma niepewnościami podeszłam do okna. Drżąca dłoń zawisła kilka centymetrów
przed zasłonami. Chwila wahania, wpuścić go czy udawać, że zasnęłam? Tik, tak,
tik, tak. Ostatecznie szybkim ruchem rozsunęłam zasłonę i omal nie krzyknęłam
gdyż na parapecie już siedział Itachi czekając cierpliwe aż otworzę okno.
— Witaj —
szepnął wślizgując się do pokoju. Nic nie powiedziała, tylko odsunęłam się na
bezpieczną odległość skinąwszy lekko głową w geście powitania. Zaległa
krępująca cisz, nie wiedziałam co powiedzieć, nie wiedziałam do końca nawet po
co go zaprosiłam, myślałam, że może samo to jakoś przy nim wyjdzie, lecz nie
potrafiłam się do niego zbliżyć. Jedynie stałam patrząc na podłogę jakby to
było niewiadomo jak interesujące zjawisko starając się nie spojrzeć na
Itachiego, który przeszywał mnie wzrokiem. Drgnęłam, gdy poczułam jak muska
skórę twarzy kładąc dłoń na policzku. Nie było odwrotu musiałam podnieść głowę
i napotkać tą piękną parę czarnych oczu wyróżniających się na tle jasności
panującej za oknem. Noc była wyjątkowo bezchmurna do tego związku z panującym
świętowaniem miasto zostało rozświetlone dodatkowym oświetleniem a granat
nieboskłonu często usypywany był kolorowymi migoczącymi punkcikami po
fajerwerkach. Przełknęłam ślinę czując jak powoli tonę w bezkresnym oceania
niesamowitej czarności, który nie posiada dna, więc będę tak spadać aż do końca
świata. Odruch, to wywołało automatyczną obronę, ucieczkę, cofnęłam się
odwracając tyłem. Ciche westchnienie przerwało tykanie zegarka, moje kołaczące
serce i odległe odgłosy balangi na zewnątrz.
— Dlaczego
chciałaś mnie widzieć?
— Wojna się
skończyła, więc zapewne za kilka dni przeniosą mnie do Konohy. Dobrze by było,
aby jakoś określić nasze stosunki, w końcu mamy zamieszkać pod jednym dachem.
— Przecież
wiesz, że nic się w moim stosunku do ciebie nie zmieniło.
— A jak ty
widzisz te wspólne mieszkanie?
— Chciałbym
by było tak jak wcześniej, bym nadal miał prawo mówić do ciebie, kochanie.
— Czerwona
nić wiąże tych, których przeznaczenie było się spotkać — mruknęłam zamykając
powieki.
— Może się
przecinać i krzyżować, ale nigdy nie przerwie się — dodał obejmując, zamykając
w ciasnym uścisku, którego tak mi było brak.
— Atari
spójrz na mnie — rzekł zjawiając się naprzeciwko. Zaskoczona podniosłam
opuszczoną głowę napotykając jego teraz trudny do określenia wzrok. Tyle uczuć
na raz w niby było, że nie mogłam określić nawet jednego, tak szybko ulegał on
zmianie. Zrobił krok do przodu tak by odległość między nami wynosiła najwyżej
długość od łokcia do palców. A następnie wyciągnął rękę i położył dłoń na
policzku, która powolnym ruchem zsuwała się na szyję, ramiona, przesuwała się
po rękach by na koniec znaleźć się na biodrach. Przymknęłam oczy przygryzając
lekko dolną wargę. Potrzebowałam tego dotyku, tych silny męskich dłoni, które
delikatnie sprawdzają czy wszystkie proporcje ciała są odpowiednie, lecz jest w
nim też coś drapieżnego. Stanowczy uścisk, smukłe palce, które z łatwością
zacisną ci się na gardle i te bezprecedensowe zapewnienie, że nigdy cię nie
opuszczą, że wiecznie będziesz w nich spoczywać. A na dowód, że tak jest całuje
cię. Gorące wargi z pasją i niegasnącym pragnieniem pieszczą twoje usta wlewają
w ciebie zapomnienie. Nie ma innych, nie ma przyrody, czas zdaje się być
irracjonalnym wymysłem filozofów, którzy siedząc pod wierzbą rozprawiają o
sensie uczuć. Przestaje mieć nawet znaczenie wczorajszy dzień, przeszłość zdaje
się być tak odległa i nieważna jak dywagacje o metafizycznej zależności wymiaru
od czasu. Słodka nuta omamienia, błogie uczucie wnoszące się do czegoś co
ludzie umówili się nazywać Rajem. A na zakończenie na ostatni akt pozbawienia
cię wolności patrzy ci głęboko w oczy, przez co i ty musisz to zrobić. I co
widzisz? Najpierw piękną czerń, głęboki bijący hipnotycznym blaskiem mrok. A
gdy zapatrzysz się zbyt długo dostrzeżesz uczucia, które składając się na to co
zwykle nazywa się miłością. I patrzysz tak bezbronnie mają wrażenie stałości,
stabilizacji czy nieprzemijalności tego tak bardzo przez niemalże wszystkich
poszukiwanego mocno irracjonalnego uczucia, po dziś dzień niezdefiniowanego. A
na sam koniec, gdy przybliżysz się na odpowiednie odległość zobaczysz siebie,
własne odbicie w czerni oczu, które pozostanie tam na zawsze. Skradł ci dusze,
którą skrzętnie zabrał ze sobą zamykając w złotej klateczce w miejscu nazywanym
serce, które mimo podobnej nazwy jak ta widniejąca w książkach do anatomii
pełni zupełnie inną funkcję. Nic na to nie poradzisz, nie odzyskasz części
siebie. Odejść zawsze możesz, lecz żyć już nie będziesz. Pusta kukła, pojemnik
bezużyteczny, bo czy ma on sens, gdy niczego w nim nie ma? Ciche westchnienie wyrywa
się z głębi ciebie, tęsknisz za tą cząstką, którą on ci ukradł i po części
wiesz, że zrobisz wszystko by ją odzyskać. A prawda jest taka, że wcale jej nie
chcesz, jest ci najzupełniej zbyteczna, cały sens i jednocześnie paradoks
skupia się na tym, że potrzebujesz wypełnić czymś ten pojemnik i w cale nie
chodzi o część, którą on zabrał, jedyna rzecz, która będzie pasować w puste
miejsce jest jego część, którą właśnie oferuje ci. Bez trudu czy wyrzeczeń w
zdobywaniu jej, on ci ją podarowuje niczym prezent na złotej tacy z czerwoną
kokardką. Opuściłam głowę, ja już nie potrafię odmawiać, nie umiem odrzucić
podarunku. Obejmuję go, zaciskając pieści na materiale koszulki, uczepiając się
go z całych sił, przyjmując część jego duszy, jego miłość.
Momenty z Itachim są serio przesłodkie*.*.
OdpowiedzUsuńCzasem aż żal,że się nie ma takiego mężczyzny :)
Bardzo podoba mi się koniec tego rozdziału,z tego co zauważyłam,słowa Itachiego to również tytuł Twojego bloga ^^.
Mam nadzieję,że szybko ukaże się u Ciebie nn ^^.
+ na aitakunaru nowy rozdział ^^ .
pozdrawiam,Shana.
Hej kochana ^^
OdpowiedzUsuńWybacz, że komentuję z dużym opóźnieniem, ale ostatnio cierpiałam na całkowity brak wolnego czasu. Niestety, moje wakacje się kończą, a przygotowania do nowego roku szkolnego idą pełną parą. Na szczęście, dziś udało mi się przysiąść do blogów i od razu zabrałam się za Twoje opowiadanie, które po tym wpisie jeszcze bardziej pokochałam ^^
Wspaniały rozdział. Przepełniony uczuciami. Pisałam to już wiele razy, ale nie mogę się powstrzymać przed kolejnym napomknięciem, że ubóstwiam Twoją kreację Itachiego. Nie ukrywam - chciałabym mieć właśnie takiego mężczyznę - bezgranicznie kochającego, który zrobi wszystko, by zapewnić swojej ukochanej szczęśliwe życie. Wspaniale, iż udało im się zawiązać pakt. Mam nadzieję, że teraz wszystko się ułoży, a Atari i Itachi stworzą razem cudowny związek.
Życzę weny, czasu na pisanie i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam cieplutko ^^