Itachi. Tylko tyle chodziło mi po głowie i aż tyle.
Jedno imię a w ślad za nim obraz postaci. I tak od powrotu z Konohy. Chociaż
nie pamiętam jak się znalazłam w podziemnej kwaterze Tobiego, ale przypuszczam,
że to on w tym maczał palce.
Z westchnieniem przewróciłam się na drugi bok. Nie
mogę uwierzyć, że musiałam pokazać mu oczy, że tyle wie. W ogóle skąd? Z resztą
jak on może sobie przypomnieć dzieciństwo? Widział mnie raptem parę razy w domu
czy na treningu oraz zamieniłam z nim kilka zdań, to wszystko. Resztę
obserwacji prowadziłam z ukrycia, nie można mi było się do niego zbliżać.
Przynajmniej póki nie narodził się Sasuke bywałam brutalnie karana za spotkania
z młodym następcą rodu, nie było mi można nawet zbliżać się do niego na
odległość kilometra. Potem znieśli rygor, ale nadal nie byłam mile widziana w
jego otoczeniu. Dlatego nie rozumiem co on niby może pamiętać. Jednak martwi
mnie to, za dużo wie. Teraz nie wiem kto jest bliższy prawdy, on czy Tobi. No
właśnie Tobi, nieznośny cień, który nie zniknie nawet w największych
ciemnościach. Naprawdę już nie wiem jak mam się go pozbyć. Stał się po prostu
nie do wytrzymania a na domiar złego…
— Nie pchaj
się — burknęłam czując uginanie się materacu pod dodatkowym ciężarem.
— Przesuń się
— odparł zupełnie ignorując mój protestujący głos. Wywróciwszy oczami
przytuliłam się do zimnej kamiennej ściany dając tym mu możliwość położenia się
obok. I to jest właśnie ten domiar złego, Tobi wymyślił sobie, że usunie drugie
łóżko, które mieściło się w moim pokoju a jako, że należało do niego musiał
znaleźć nowe miejsce do spania.
— Ciasno tu —
mruknęłam próbując się ułożyć tak by naga skóra rąk nie przylegała do skały. W
ramach pomocy mężczyzna obrócił mnie przodem do siebie i ułożył głowę na swojej
klatce piersiowej do tego delikatnie obejmując w pasie. Obecnie wyglądaliśmy
jak słodka para kochanków. Nic bardziej mylnego.
— Tak będzie
ci wygodniej — rzekł widać moją skwarzoną minę i starania uwolnienia się z
uścisku.
— Wygodniej
by było jakbyś wstawił tu drugie łóżko. Tak się wytrzymać nie da — rzuciła
podnosząc się do pionu.
— Gdzie
idziesz? — zapytał przyglądając się jak wkładam buty. Tak, to jeszcze jedna
udręka, która mi zafundował po powrocie. Nie mogłam zrobić kroku bez jego
wiedzy, już nawet swobodnie szwendać się po kryjówce mi nie było wolno.
— Do Kabuto —
burknęłam nie omieszkując mu zaznaczyć, że nie podobają mi się obecne
ograniczenia. I taki sposobem większość czasu musiałam spędzać z wężowatym, co
nie było moim szczytem marzeń, ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co
się ma. A z dwojga złego wolę Kabuto niż Tobiego. Toteż wślizgnęłam się po
cichu do pomieszczeń mężczyzny, bo trudno to nazwać jednym słowem gdyż pokój
był bardzo duży i podzielony parawanem na dwie części, gabinet oraz laboratorium.
Omijając grzecznościowe gadki powitalne zajęłam miejsce na stole operacyjnym
wyjątkowo dzisiaj pustym, gdyż okularkowaty od kilku dni przesiadywał tylko za
biurkiem zawzięcie studiując coś w księgach i zwojach. Nawet nie miałam ochoty
się dowiadywać czego poszukuje. Niewiedza często jest zbawieniem. Gdyby tylko
Itachi się posłuchał tych słów. Nie wiem co sądzić o tej całej sytuacji. Martwi
mnie to, że on poszukuje prawdy i to z taką zaciętością oraz powodzeniem. Nie
powinien jej znać, chociażby dla własnego dobra, jednak nie umiem go od tego
odciągnąć. Im bardziej się staram go odseparowywać tym bardziej prze naprzód. A
z drugiej strony to miłe, że chce wiedzieć. Większości moich byłym właścicielom
wystarczyła szczypta informacji, które otrzymywali od głowy rodu. Większości,
co ja gadam, każdemu. Do tego stopnia, że kilkanaście pierwszych pokoleń po
śmierci Mędrca wręcz pragnęło nie posiadać całej wiedzy. Dlatego stworzyli dwie
kroniki, pierwsza z całą prawdą druga z fragmentami, które wybrali z całości kierując
się zasadą, że tyle powinno wystarczyć, aby umieć się mną posługiwać. Jednak
nowi władcy klanu często lekceważyli pierwowzór, który szybko został wyrzucony
z obowiązujących lektur i zamknięty gdzieś w tajnych bibliotekach rodu. Takim
sposobem kupili mój fałsz, że nie potrafię zabić Yokiego. Ciekawa jestem jaką
mieli minę, gdy znaleźli Kaoru martwego. To jedyne zabójstwo Yokiego, które nie
starałam się tuszować. Wcześniej się zdarzało, że z niektórymi nie mogłam już
wytrzymać i opóźniałam ratunek podczas walki, co skutkowało tym, że ginęli.
Jedynie zapęd do poszukiwania prawdy widziałam u Madary, starał się to kryć,
ale nie zawsze mu wychodziło. Lecz Itachi jest inny, mimo iż ma mniejsze pole
manewru i o wiele mniej źródeł to robi naprawdę duże postępy.
Westchnęłam ciężko powracając do kontaktowania z
rzeczywistością, która poinformowała mnie, że Kabuto skończył przeglądać zwój i
obecnie siedzi do mnie przodem uważnie się przyglądając.
— O czym tak
rozmyślasz? — zapytał nim dążyłam rzucić jakąś kąśliwą uwagę o gapieniu się. —
Co się takiego wydarzyło w Konoha?
— Nic
wielkiego, wioska zrujnowana.
— Wiesz, że
nie o to pytam. Odkąd wróciliście sporo się zmieniło. Ciągle przychodzisz tu,
siadasz w tym samym miejscu i kołysząc się spędzasz większość dnia. Do tej pory
przesiadywałaś u siebie.
— Bo miałam
coś takiego jak własne łóżko. I nie udawaj troskliwego kolegi, bo w tej roli
wyglądasz obleśnie.
Zaśmiał się niemalże tak samo jak robił to
Orochimaru. Są teraz do siebie tacy podobni, że to aż przerażające.
— Jak idą
przygotowania? — zapytał powracając do swoich ksiąg.
— Jak widać
trwa zastój. Nie wiem, kiedy ma nastąpić moment ogłoszenia wojny. Nic mi o tym
nie mówi. Powtarza tylko ciągle, że już niedługo — odparłam również się
podnosząc z miejsca.
— Dziwne,
nieprawdaż? Jesteście tak blisko ze sobą a jednocześnie tak daleko.
— Co masz na
myśli? — Zmarszczyłam brwi odkładając książkę, którą właśnie przeglądałam.
— Jakby się
tak wam przyjrzeć to można by pomyśleć, że się w tobie zakochał — odparł spoglądając
na mnie kątem oka z dziwnym uśmiechem, którego intencji nie mogłam odgadnąć.
— Jakby tak
pomyśleć to można dojść do wniosku, że to ty jesteś zakochany.
— W tobie? —
zapytał a drwina wypełzła na usta.
— Nie, w nim
— odparłam podchodząc. — Bo inaczej jak wytłumaczyć fakt trwania tutaj? —
zapytałam pochylając się nad nim i niby zaglądając na biurko.
— Nie uda ci
się poznać moich intencji — rzekł odwracając się do mnie tak, że nasz wzrok
spotkał się niemalże na tej samej linii. Wpatrywałam się w te złociste tęczówki
Orochimaru. Były identyczne jak jego. Co on chce osiągnąć poprzez połączenie
tych ciał? Czego oczekuje od wojny? Jaki ma cel w byciu przy Tobim?
— Nawzajem.
Po czym odeszłam zostawiając go samemu sobie.
Kabuto, człowiek zagadka. Myślałam, że to niegroźny zapatrzony w swego lorda
pachołek, uzdolniony, ale nadal tylko pionek. Jednakże teraz wydaje mi się, że
go nie doceniłam. On coś planuje, tego jestem pewna i to aż za dobrze, tylko
pytanie brzmi: co? W sumie to mnie to mało obchodzi, grunt bym w tym nie
uczestniczyła i żeby knowania nieobejmowany Tobiego. Nie, że go chcę chronić,
po prostu pragnę dorwać się sama do jego skóry. Odkryć kim tak naprawdę jest.
— Dokąd? —
jego oziębły głos zatrzymał mnie tuż przed wyjściem z kryjówki.
—
Przewietrzyć się.
— Dokąd? —
powtórzył zbliżając się.
— Do tej
rzeczki płynącej tuż obok — odparłam zniesmaczona jego obecną manią pilnowania.
Skinął nieznacznie głową dając niemy znak pozwolenia. Z ulgą wyszłam na
zewnątrz biorąc duży wdech, ciesząc się świeżym powietrzem. Zapach zgnilizny,
wilgoci i dziwny aromatów z pracowni Kabuto do przyjemnych nie należy.
Zwłaszcza, że przypominają lata spędzone w podziemiach klanu Uchiha, co
powoduje, że jeszcze bardziej myślę o Itachi. I to nieustannie od powrotu z
Konohy.
Wieczorne powietrze dawało ukojenie, delikatny
szelest liści pozwalał chociaż na moment zapomnieć o problemach a szum płynącej
wody dopełniały ostatnie trele ptaków nim zmrok otuli okolicę pogrążając
wszystko w śnie. Stanęłam nad wodą opierając się bokiem o pień drzewa. Resztki
promieni przedzierały się przez gęstwinę tworząc jasne plamy na przyciemnionej
przez cień trawie, które stawały się coraz mniejsze i mniejsze, by niedługo
zniknąć pozostawiając świat pod panowaniem mroku. Otuliłam się rękoma, czując
jak robi się chłodno. Pragnęłam złudy, że to coś da, wiedziałam, że nie, że ten
lodowaty podmuch pochodzi ze mnie, nie z otoczenia. I co gorsza byłam niemalże
pewna tego, że on może go odpędzić. Przymknęłam powieki powracając myślami do
tamtego momentu, gdy ten chłód stał się bardziej przenikliwy niż zimno śnieżycy
w samym środku zimy w Kraju Śniegu. Wówczas stałam w drzwiach do swojego
pokoju, tego w podziemiach. Stałam tam wpatrując się w te czerwone słowa
wymalowane na ścianie i pozwalając by wszystko wokół zamarzło, a przede
wszystkim ja. Patrząc na ten napis przypominałam sobie najgorszą chwilę,
moment, który pchnął mnie do stworzenia tego tekstu. I wtenczas nagle zimno
ustało a ja poczułam dłonie obejmujące mnie w ramionach. Ciepło zalało wnętrze
wyganiając bolesną przeszłość.
Westchnęłam przyjmując pozycję kucaną, która
pozwalała mi na zmącenie tafli wody, niszcząc przy tym obijający się w niej mój
obraz. Najbardziej jednak z tego wszystkiego zastanawia mnie, dlaczego nie
mogłam go „zabić”? Przecież to było tylko genjutsu, nic mu tak naprawdę by się
nie stało, więc dlaczego? To tak jak wówczas, gdy to się wszystko zaczynało, po
prostu nie umiałam, nie byłam w stanie, nie mogłam. Myślałam, że Itachi nie
będzie trudnym przeciwnikiem, że rozgryzłam jego plan dawno, już wtedy, gdy
Tobi mi powiedział o projekcie przekazania oczu, lecz… Jak się wszystko teraz
skomplikowało. Teraz nie wiem, czego on chce. Po co mu ta prawda? I co zamierza
z nią uczynić, gdy już będzie wiedział? Co zrobi ze mną? Pragnie tak jak Madara
zostać niepokonany i wycisnąć wszystko, co się da z przywileju bycia Yokim? Czy
może chce tego co Tobi, Dziesiecioogoniastego? Czego on tak naprawdę chce?
Zamknęłam oczy odchylając się do tyłu i opierając o
pień drzewa.
— Dlaczego
mnie tak teraz pilnujesz? — zapytałam nawet nie siląc się na to by głos był
głośniejszy od szeptu. Wiedziałam, że ukrywa się w cieniu, trzy drzewa dalej.
Myślał, że go nie wyczuje?
— Mam swoje
powody — odparł siadając obok.
— Jakie? — Ciągnęłam
to dalej, nie zaszczycając go wzorkiem.
— Powiedz,
dlaczego poszłaś do Konohy?
Drgnęłam czując nadciągające kłopoty. Wiedziałam, że
prędzej czy później nadejdzie ten moment, lecz zwlekałam nie mając dobrej
wymówki.
— Dlaczego
nie chciałaś walczyć z Itachi? I dlaczego im pomogłaś? Wiem o Painie — oddał
widząc jak marszczę brwi na drugie pytanie. Westchnęłam widząc beznadzieje tej
sytuacji. Naprawdę nie wiem czy będę w stanie sprzedać mu kolejny kit. Lecz
jedno wiem, prawdy nie może się dowiedzieć.
— Trochę
głupio, ale nie mogę pozwolić by on umarł. Będąc Yokim wiesz, że potrzebuję
członków klanu Uchiha. Zostałeś ty, Sasuke i on. Na początku chciałam obejrzeć
walkę, lecz w między czasie dostałam wiadomość od szpiega, że Sasuke jest innej
orientacji. Jeżeli Itachi nie zapewni potomków to będę skończona —
wytłumaczyłam udając skruszoną i mniej więcej trzymając się prawdy, co było u
mnie rzadkością. — A Pain, no cóż, byłam zazdrosna — odparłam unikając jego
wzroku, starając się tym wcisnąć mu bzdurę świata. — To ty mu dałeś zadanie
przyprowadzenia Kyuubiego, tak ważnego elementu planu i możliwość desantu na
Konohę. Poczułam się niepotrzebna, gorsza, niechciana. Ciągle zamknięta w
podziemiach, jedynie odrobina treningów i niemalże żadnych misji. Miałam wrażenie,
że jego zdolności, rinnegan jest lepszy niż ja — oznajmiłam przygryzając wargę
i patrząc gdzieś w bok tak żeby uwierzył, że trudno mi było wypowiedzieć te
słowa.
— Głupiutka
dziewczyna — odparł łapiąc za podbródek i zmuszając by na niego spojrzała. —
Pragnę byś była moją doskonałą, tajną bronią. Nie bój się, jeszcze się zabawisz
na polu walki, już niedługo. Gdy wywołam wojnę i nadejdzie moment starcia,
pozwolę ci niszczyć kraj po kraju. Po za tym, nikt nie jest lepszy od ciebie. —
Położył dłoń na policzku delikatnie go głaszcząc, mrożąc przy tym zimnem
skórzanej rękawiczki. Uśmiechnęłam się przymykając powieki przypominając sobie
dotyk palców Itachiego, tak zupełnie inny od tego. Nim zdążyłam otrząsnąć się
ze wspomnień obraz stał się zupełnie czarny a usta owiane chłodem warg Tobiego.
Drgnęłam chcąc go od siebie odepchnąć, jak to robiłam od powrotu. Nie chciałam
by całował, by był tak blisko, by powodował, że zapominam o Itachim. Jednak
ręce wyciągnięte w niedokończonym akcie odrzucenia ostatecznie opadły na
chłodną trawę. Zdałam sobie sprawę, że odtrącając go przysparzam tylko powodów
do pilnowania. Muszę to jakoś wytrzymać, pozwalać mu na wszystko, aby uśpić
czujność i mieć możliwość wymknięcia się do Konohy.
Białowłosa spała z głową na mojej klatce piersiowej
pozwalając wcześniej bez żadnych sprzeciwów ułożyć ją tam, co mnie
zaniepokoiło. Nawet dzisiejszego dnia zachowywała się buńczucznie a potem nagle
przy rzece zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, miła, grzeczna, potulna aż za
bardzo. Nie jestem pewien czy to zasługa mojego planu, czy ona coś knuje. A
jeśli to drugie to co? I jeszcze sprawa z Itachim. No niby fakt, że potrzebuje
klanu Uchiha, jednak coś mi tu nie gra. Atari by mi to od tak nie powiedziała,
nie przyznałaby się do tego.
— Ata… —
Rozmyślania przerwała mi ciemna postać stojąca w progu, po kształcie wnioskuję,
że musiała mieć na sobie długi płaszcz. — Niech do mnie rano przyjdzie — rzucił
opuszczając pomieszczenie. Kabuto. Na początku wydawał się nieszkodliwym
pionkiem, lecz niepokoją mnie poczynania, które powoli zaczyna realizować a jak
niedawno zauważyłem dotyczyły Atari. Orochimaru nie miał o niej żadnych
pożytecznych informacji, więc on również nic nie wie. Toteż nie powinien mi
zagrażać, chociaż nagła sympatia jaką Atari zapałała do spędzania z nim czasu
trochę mnie martwi. Gdy tylko ma okazję a przeważnie robi to wtedy, gdy jestem
w pokoju znika udając się do jego pracowni i tam spędza kilka godzin. Zetsu mówi,
że nic się nie dzieje, on pracuje, ona siedzi bądź przegląda zawartość półek. Muszę
jakoś naprostować całą tą sytuację, Atari tak się zachowywać nie może, nie
kiedy dzieli mnie tak mało od wprowadzenia w życie kolejnego etapu planu,
wywołanie wojny. Do tego czasu dziewczyna musi mi być kompletnie posłuszna. A
skoro nie chce po dobroci trzeba uruchomić dźwignię przymusu, zobowiązania
jakie leży na Akayoru. Już się uśmiechałem na samą myśl. Może czas sprawdzić co
daj mi jeszcze status Yokiego.
— Chciałbym
abyś zdobyła dla mnie trochę krwi niejakiego Nabury Sanchina. Przyda się do
kolekcji — dodał widząc moją uniesioną brew. W sumie trochę spokoju przydało by
mi się, ale… Spojrzałam na Tobiego, który również uczestniczył w spotkaniu,
chociaż Kabuto mnie na nie zaprosił.
— Gdzie
ciało?
— Tu. —
Wręczył zamaskowanemu atlas otworzony na odpowiedniej stronie. Zajrzałam przez
ramię odczytując napis zaznaczony w kółko „Namanira”.
— To nie w
Kraju Ziemi? — zapytałam kojarząc skądś nazwę.
— Owszem.
Wioska znajduje się blisko granicy i raptem trzy dni drogi stąd.
— To
bliziutko.
— Zgoda.
Wyruszamy za godzinę — oznajmił opuszczając pomieszczenie zostawiając mnie z
wrażeniem niedosłuchu.
— Że
przepraszam, jak to wyruszamy? Ej, czekaj! — krzyknęłam za znikającym czarnowłosym
w cieniu korytarza.
Jednak nie przesłyszałam się, Tobi postanowił
potowarzyszyć mi w podróży. A ja głupia myślałam, że odprężę się.
— Idziemy —
burknęłam zła zaistniałam sytuacją narzucając na ramiona płaszcz, który w
błyskawicznym tempie został z nich zrzucony. Już otwierałam usta by
zaprotestować, kiedy narzucił na mnie zupełnie nowy czarniutki materiał. —
Dlaczego?
— Tamten ci
się już zniszczył, po za tym po śmierci Paina Akatsuki przestało istnieć. Nie
musisz już nosić jego emblematów.
— Jego nie,
ale jak widać symbol klanu Uchiha to już tak — mruknęłam oburzona pomysłem, ale
na tyle cicho by on tego nie usłyszał. Miałam być miła i grzeczna by uśpić
czujność.
Po tej krótkiej wymianie zdań wyszliśmy na skąpaną w
porannym słońcu niewielką polanę. Nieprzystosowana do takiego natężenia światła
skrzywiłam się zakładając obszerny kaptur w cieniu, którego zniknęła cała
twarz.
Początek był dość zwyczajny. Po prostu
maszerowaliśmy koło siebie w absolutnym milczeniu poruszając się niczym zjawy,
kompletnie bezszelestnie. Do tego stopnia, że nie było nawet słychać
charakterystycznego odgłosu powiewającego materiału płaszcza. Jedyne dźwięki,
jaki roznosił się po okolicy wydobywały się z dziobów drących się w rannych
trelach ptaków. I tak do samego wieczora, póki, ku mojemu zaskoczeniu Tobi
ogłosił postój.
— Powiedź mi,
— zaczął przysiadając się do rozpalonego ogniska, w którego wpatrywałam się
zamyślona — tak dokładniej, co daje status Yokiego?
Odwróciłam się gwałtownie z niepokojem obserwując
jego wiecznie uaktywniony sharingan, który spokojnie spoczywał na płomieniach.
Byłam przekonana, że tą kwestię mamy za sobą. Udało mi się go wykiwać
zawierając dobowy pakt i wmawiając mu, że jest Yokim.
— Przecież ci
już o tym mówiłam — odparłam starając się wyglądać naturalnie i dziękując w
duchu, że poza murami kryjówki zmuszona jestem nosić okulary, przez które Tobi
nie mógł zobaczyć mojej chwilowej paniki.
— Podczas
treningów pominąłem aspekt zdolności, które od ciebie otrzymuję z racji być
Yokim. Może się to okazać przydatne podczas wojny.
— Planujesz
sam rzucić się w wir walk? — zapytałam zaskoczona jego deklaracją
uczestniczenia w ataku. Byłam przekonana, że będzie siedział w podziemiu a nam
każe wykonywać brudną robotę. Nie odpowiedział tylko odwrócił się w moją stronę
ściągając ostrożnie okulary.
— Daj spokój,
teraz chcesz trenować? Zmęczona jestem, może przełożymy to na rano? —
zaproponowałam ziewając mocno na potwierdzenie słów. W końcu nie mogłam mu
pozwolić na sprawdzanie dodatkowych umiejętności teraz póki nie wymyślę jak
niespostrzeżenie zawszeć z nim kolejny dobowy pakt.
— Jedna mała
technika.
Z niepewnością pokiwałam głową, nie było wyboru
muszę mu coś pokazać. Złapałam go za ręce, że niby to część techniki i zdjęłam
skórzane rękawiczki.
— Nie bardzo
się orientuję, jaką naturą chakry się nie posługujesz? — zapytałam dla
opóźnienia oraz aby móc niepostrzeżenie połączyć nasze małe palce, po czym
poruszając szybko bezdźwięcznie ustami w myślach wymamrotałam słowa paktu.
— Ziemia —
odparł po chwili namysłu, która wystarczyła mi, by wyprowadzi go w pole.
— Świetnie. W
takim razie spróbuj zrobić to co ja — odparłam zabierając dłonie i ukazując ich
wewnętrzną stronę skąd po kilku sekundach z samiutkiego środka zaczęły wydobywać
się grudki ziemi, które uzbierawszy się w niewielkie górki obsypywały się
upadając w trawę. Zamknąwszy palce w pięści zatrzymałam technikę strzepując z
rąk pozostałość. — Musisz jedynie myśleć o tym. Wyobrazić sobie tą wysypującą
się ziemie z dłoni.
Po kilku minutach udało się i Tobi zabrudził spodnie
brązową mieszanką piasku i gliny.
— Niesamowite
— szepnął odwracając dłonie, z których nadal wydobywał się grunt, by po
kolejnych minutach zniknąć tak nagle jak się pojawił. — Na takiej samej
zasadzie działają inne żywioły?
— W teorii.
Akurat z ziemią jest najłatwiej, ale ktoś o twoich zdolnościach nie powinien
mieć problemów z resztą. Trzeba by było tylko zabrać się ostro za trening,
jeśli być chciał korzystać z tego w chwilach, gdy nie ma mnie w odległości… W
twoim wypadku wydaje mi się, że byłoby to cztery metry.
—
Interesujące — odparł z lekkim opóźnieniem zamyślając się na chwilę. — Idź
spać, będę trzymać wartę.
— Dobra —
mruknęłam zaskoczona tym, że tak łatwo odpuścił. Raczej byłam nastawiona na całonocne
katusze pokazywania wszelkich technik, które uzyskał dzięki paktowi. Pomyślałam
tylko, że to dziwne i zwinęłam się w kłębek nieopodal ogniska szczelnie
otulając się płaszczem. Nie minęło pięć minuta jak odpłynęłam w krainy snów.
Misja była banalnie łatwa a towarzystwo Tobiego
nawet nie tak irytujące jak w kwaterze, a może po prostu już do niego
przywykłam. Problemów z odnalezieniem ciała nie było najmniejszych, więc dość
szybko udaliśmy się w drogę powrotną. Znów nie mogłam pozbyć się wrażenia, że
czarnowłosy w dziwny sposób wpływa na moje myśli, które niespodziewanie
przestały krążyć wokół Itachiego a powróciły do wspomnień o Madarze. Trochę tym
zaniepokojona postanowiłam po powrocie skupić się na treningach by jak najmniej
przebywać przy Tobim. Jednak z wybawieniem nadszedł Kabuto, który zadowolony,
że przynieśliśmy te DNA co trzeba zaproponował mi kolejną tego typu misję tylko
tym razem znacznie dalej. A co dziwniejsze Tobi nie zgłosił sprzeciwu
pozwalając bym sama, no przez część trasy pod nadzorem Zetsu, udała się aż do
Kraju Kluczy po człowieka imieniem Dimer Hanabu, który według tego co mi wiadomo
jest mistrzem kamuflażu. Dość pożyteczna broń podczas wojny, można by go użyć
do zakradnięcia się na obóz wroga.
Rozdział świetny, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTak bardzo kocham twojego bloga,że aż szkoda,że tak rzadko dodajesz notki :c . Hmm. zazwyczaj wielbię postać Tobiego,jest dla mnie człowiekiem niezwykłym. Darzę go ogromną sympatią. Jednak tutaj...no cóż,zabić go to za mało. Głupio jest mi porównywać Kabuto i jego,jednak jak dla mnie, okularnik (w Twoim wydaniu ) jest ...lepszy xd.
OdpowiedzUsuńBardzo szkoda mi Atari.
Widać,że między nią i Itachim rozwija się uczucie.
To pocieszające,bo uwielbiam jego postać ;) .
Czekam na nn.
No i życzę Wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego Roku ;)
Witaj, kochana :*
OdpowiedzUsuńBardzo przepraszam, że z tak dużym opóźnieniem dodaję swój komentarz na temat 26 rozdziału. Niestety, wcześniej mój czas wolny ograniczyła ilość nauki, a później przygotowania do świąt. Nie chciałabym, abyś przez moją nieobecność pomyślała, że nie czytam Twojego bloga, gdyż zawsze będę śledzić Twój projekt i nowe notki - są tak wspaniałe, że nigdy żadnej z nich nie opuszczę :)
Przechodząc do wpisu - niesamowicie mi się podobał. Fragmenty, w których narratorem była Atari ukazały jej uczucia względem starszego przedstawiciela braci Uchiha. Widać, że brakuje jej Itachi'ego. Mam nadzieję, że niebawem się spotkają i wyznają swoje odczucia wobec drugiej osoby. Także intrygują mnie plany Kabuto. Z jednej strony trzyma się blisko Tobi'ego, ale ma własne zamiary, które dotąd skutecznie ukrywa. Będę z niecierpliwością oczekiwać następnej części, ponieważ niesamowicie mnie ciekawi, jak potoczą się losy poszczególnych postaci. Życzę dużej ilości weny, czasu na pisanie, a także udanego sylwestra i szczęśliwego Nowego roku :)