Właśnie wracałem z cholernie głupiej misji, do tego
potwornie męczącej. Nie żeby była taka ciężka, że aż się zmęczyłem, nie.
Męczące było towarzystwo Keiko, która nie mam pojęcia, co robiła ze mną na tej
misji. Ja musiałam na niej być, bo jestem opiekunem tych dzieciaków, ale co ona
tu robi? To jest dla mnie zagadką. Jednak mim bliżej byliśmy Konohy tym
bardziej czułem niepokój. W powietrzu unosił się dym palonych domów, tumany
kurzy. Niebo przecinały iskry po elektrycznych technikach. Widziałem małe
skaczące plamy, jakiś walczących shinobi.
— O nie! —
jęknąłem, kiedy połączyłem fakty, zdając sobie sprawę z sytuacji. — Zajmij się
nimi i nie zbliżajcie się do Konohy.
— Co? Itachi,
co się dzieje? — pytała całkowicie zdezorientowana.
— Po prostu
zajmij się nimi — mruknąłem ruszając pędem. Nie pomyliłem się. Dobrze
wywnioskowałem walki w wiosce. Jednak nie przewidziałem takich katastrof.
Przede mną rozpościerały się zrujnowane ulice, na których zaciekle walczyli shinobi.
Konoha wyglądała jak w czasie bitwy. Od razu domyśliłem się, że to sprawka
Akatsuki. Tylko nie wiem, kogo szukają. Mnie? W końcu jestem silnym shinobi no
i zdradziłem organizację opuszczając ją. Czy Naruto? Tu sprawa oczywista,
Kyuubi. Chwila. Jeśli Akatsuki przybyło po Dziewiecioogoniastego, to musieli
wysłać najlepszych. Co oznacza, że Atari jest zapewne w wiosce. Tylko gdzie?
Podziemia! Puściłem się biegiem przez ulice nie zważając na krzyki innych
shinobi nawołujących do pomocy, czy jęki ludzi przywalonych gruzowiskiem. W tej
chwili najważniejsze było dotrzeć do niej na czas. Nie wiem, czemu akurat tam
mnie nogi wiodą. Po prostu mam przeczucie. Czy słuszne, zaraz się okaże?
Wleciałem do domu, bo słowo wbiegłem w pełni nie
odda tego, jak to wyglądało. Nawet nie myśląc o latarce od razu rzuciłem się na
drzwi od piwnicy. Zeskakiwałem po kilka stopni na raz, byle by być już na dole.
W korytarzach unosił się kurz, piasek, typowy dym, jaki powstaje podczas
burzenia ścian. Było tego pełno, utrudniało widoczność i drażniło gardło. Dlatego
uruchomiłem sharingan, by widzieć tak dobrze, jakby korytarz był oświetlony,
mimo iż panowała w nim ciemność. Ruszyłem przed siebie trzymając się prawego
boku i śledząc pozostałości po popiele, który ostatnio wychodząc z tamtej
biblioteki zabrałem ze sobą, aby oznaczyć jakoś drogę do wyjścia. Niestety,
były tylko jego resztki; z powodu swojej lekkości, większość przemieściła się.
Na szczęście im byłem bliżej, nazwijmy to pomieszczeń Atari, tym mniej było
dymu, co ułatwiało, jakąś orientację. I w końcu stanąłem w miejscu gdzie
widniały stalowe drzwi, których będąc tutaj za pierwszym razem pozbyłem się za
pomocą Ameterasu. Widziałem ją. To na pewno Atari. Stała tyłem, wpatrując się w
czerwony napis, w wejściu do swojego pokoju. Serce zabiło szybciej, niemalże
chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Przełknąłem głośno ślinę i najciszej jak
tylko potrafiłem ruszyłem. Byłem coraz bliżej, a ona sprawiała wrażenie jakby
nie wyczuwała mojej obecności. I w końcu stanąłem tuż za nią. Po prostu objąłem
ją, mocno oplatając, przyciskając do siebie.
— Uratuję
cię. Nie jesteś sama. Przyszedłem — wyszeptałem opierając czoło o jej ramię.
— Dla mnie
nie ma już ratunku — odparłam przygaszonym głosem jakby nie wyrwała się jeszcze
ze wspomnień, które teraz powróciły. — A tak w ogóle, wiele wiesz?
— O czym? —
mamrotałem dalej wtulając się w nią. Było mi tak dobrze. Czułem się niebywale
szczęśliwy. W końcu tu jest, po tak długiej rozłące, nareszcie tu jest. Słyszę
jej głos, widzę ją, czuję jej zapach, miękkość włosów i gładkość skóry.
— O mnie.
— Prawie, że
nic.
— Co takiego?
— zapytała zaskoczona. Poruszyła się jakby chciał się do mnie odwrócić przodem,
ale ostatecznie znieruchomiała, najwyraźniej przypominając sobie, że nie wiem
jak wyglądają jej oczy. — Nie przeczytałeś niczego?
— Nie —
odparłem. Nie było sensu kłamać. Zapewne mówiłaby do mnie pół słówkami, które
powinienem rozumieć, a których bym nie rozumiał. Więc i tak by wychodziło na
jedno. Zaśmiała się odwracając przodem. Lecz niestety miała zamknięte oczy, ale
mogłem ją teraz przytulać jeszcze bardziej.
— Jak to
możliwe? — pytała z rozbawianiem wymalowanym na uśmiechniętych ustach. — Ty,
który jak mi się wydaje, bardzo chcesz poznać moją tajemnicę; nie przeczytałeś
jej mając ją na wyciągniecie ręki, podaną jak na tacy?
— Bardzo
chciałem przeczytać, ale nie umiałem. Nic nie rozumiałem z tamtego zapisu.
Dlatego znalazłaś książkę przy Sasuke. On ją dla mnie tłumaczył.
— Ach, no tak
— odparła jakby przypomniała sobie coś. — Nie mogłeś znać tego szyfru. Nie ty
miałeś być dziedzicem tronu klanu.
— Dlaczego? —
zapytałem zaskoczony. W końcu jestem starszy niż Sasuke. Czemu niby nie ja
miałbym zostać następną głową rodziny?
— To Sasuke
Fugaku wybrał na to stanowisko. Ty miałeś być… — urwała, milknąc na dłuższa
chwilę. — Miałeś zając się innym celem.
— Jakim?
— Cóż. —
Uśmiechnęła się, tak uroczo. Jakby przypominała sobie miłe wspomnienia. —
Miałeś stać się tym, który wyniesie klan na wyżyny i przywróci mu należyty
szacunek.
— Niby, w
jaki sposób?
— Poprzez
wykonywane misje. Zdobywanie coraz wyższego poziomu sharingana i coraz to
lepszych, rzadszych umiejętności.
— Pokładał we
mnie aż takie nadzieje?
— O tak. I
nie tylko on.
— Atari, a co
robi twoje imię w takim miejscu?
Spięła się a magia swobodnej rozmowy, prawie
romantycznego nastroju prysła. Dziewczyna chciała zrobić krok w tył, wyślizgnąć
się z uścisku, mimo iż jeszcze kilka sekund temu bez sprzeciwu wtulała się.
— Widnieje —
burknęła, próbując dalej się oswobodzić.
— To widzę.
Ale obiecałaś mi, że kiedyś wszystko mi wyjaśnisz. Nie uważasz, że teraz jest
dobry moment? Akayoru.
Zastygła na dźwięk tego słowa, po czym brutalnie
wyszarpnęła się robiąc dwa kroki w tył.
— Ja miałem
być następny, po Kaoru, prawda? Następny, do czego?
Wydawało mi się, że blednieje, że cień strachu
przemknął po twarzy.
— Do tego,
aby wznieść klan Uchiha na wyżyny. Kaoru się to nie udało gdyż…
— Pakt został
zerwany? — dokończyłem, przerywając jej kłamstwo wciskane mi ze sztucznym, nerwowym
uśmiechem. Dziewczyna głośno westchnęła. Najwyraźniej zdała sobie sprawę z
tego, że została przyparta do muru. Podniosła lekko opuszczoną głowę i
otworzyła oczy. Zamarłem.
— Ale jak? —
wyszeptałem, nie mogąc pojąć, jakim prawem jest w stanie mieć tak różne i
potężne doujutsu na raz.
— Tak jakoś —
mruknęła. — Lepiej ty mi powiedz, skąd wiesz o Kaoru skoro nie przeczytałeś
niczego.
Nie odpowiedziałem, bo nadal byłem pod wrażeniem jej
tajemnicy. Podszedłem bliżej. Mogłem teraz przyjrzeć się lepiej tym oczom. Taka
piękna rubinowa barwa z blaskiem księżyca. A na tym czarne, jak noc linie
sharingana, tak dobrze znane mi łezki. Czułem jak pochłania mnie te czerwone
morze, w którym z ufnością tonąłem. Chciałem nawet zatracić się w nim. Wpaść w
wieczne odmęty, zostać pochłoniętym na zawsze, zostać ich niewolnikiem,
nacieszyć się nimi póki mogę. Pragnąłem tylko tonąc w tym rubinowym oceanie.
— Mógłbyś
odpowiedzieć — rzekła wyrywając z transu, w którym coraz bardziej się nad nią
pochylałem. Nieświadomie pragnąć pocałunku. — Kłamałeś?
— Nie.
Naprawdę nie czytałem tych książek.
— To skąd
wiesz?
—
Przeglądałem zawartość. Więc jak, powiesz, o jaki pakt chodzi? — zapytałem po
dłuższej chwili milczenia. — Powiesz, kim jest Yoki?
— Co?! —
krzyknęła patrząc na mnie z przerażeniem. — S-skąd wiesz?
— Po prostu
wiem.
— Gadaj
skąd?! — fuknęła łapiąc mnie za kołnierz i przygwożdżając do ściany. — Gadaj —
wysyczała w złości. Uśmiechnąłem się, kładąc dłoń na policzku. Głaszcząc ten
chłodny aksamit jej skóry.
— Przypominam
sobie dzieciństwo.
— To-t-to nie
prawda. T-t-to nie możliwe — szeptała odsuwając się. Panika na twarzy, strach w
oczach, nawet nogi się pod nią ugięły, tak, że gdybym ją nie złapał runęłaby na
podłogę. — Nie możesz. Ty-ty nie możesz
pamiętać — szeptała w stanie silnego poruszenie kołysząc się lekko na łóżku, na
które ją zaniosłem, w tyły i przód. — Jak to się stało? Jakim prawem pamiętasz?
— Nie wiem —
odparłem siadając obok i delikatnie obejmując ją. — Po prostu nagle widzę stare
wspomnienia, w których często jesteś ty — wyszeptałem bezdźwięcznie ostatnią
część zdania. To chyba nie jest najodpowiedniejsze miejsce na to, aby
powiedzieć jej, że jest dla mnie bardzo ważna, zwłaszcza, że jest w takim
stanie.
— Ale jakim
cudem?
— Nie wiem.
Ale wydaje mi się, że to dobry moment abyś mi wyjaśniła wszystko. Nie sądzisz?
Nastało milczenie. Puste minuty niezręcznej ciszy, w
której obserwowałem jej niepokój na twarzy. I nagle wszystko zniknęło. Pojawiła
się zwyczajowa pewność siebie, podchodząca pod arogancję.
— Wiesz, co
robi shinobi z osobami, które za dużo wiedzą?
— Zabija ich.
— Dokładnie.
Aby tajemnica została zachowana, jedno z nas musi umrzeć.
Uśmiechnęła się diabolicznie a jej oczy nabrały
pięknego blasku. Walka z nią to ostatnia rzecz, na jaką miałbym ochotę, ale też
nie mogę pozwolić na ucieczkę. Dlatego też błyskawicznie się poderwałem barykadując
wyjście własnym ciałem. Jednak zapomniałem o rinneganie, czego skutkiem było
to, że rzuciło mnie o dobre trzy metry do tyłu, gdzie wyłożyłem się na
kamiennej posadzce jak długi. Dziewczyna chciała szybko przemknąć, jednak,
kiedy nade mną przeskakiwała chwyciłem ją za kostkę, przez co wylądowała na
podłodze. Gdy chciałem zaatakować kunaiem znów potraktowała mnie rinneganem,
tyle, że tym razem miotnęło mną na sufit. Jako iż podlegam prawom grawitacji,
naturalnie bym wyłożył się kolejny raz na podłodze, jednak w locie zmieniłem
pozycję tak, że gładko wylądowałem w pozycji kucanej, by móc szybko poderwać
się do pionu i zagrodziwszy drogę ucieczki Atari przygwoździć ją do ściany.
Naturalnie pamiętając o tym, aby zakryć te piękne oczy ręką, by nie mogła
używać swoich technik. Oczekiwałem szarpaniny oraz chęci uwolnienia się za
wszelką cenę, jednak ona znieruchomiała, jakby została nagle
sparaliżowana. Odwróciła głowę w bok, w
stronę wyjścia z tego ślepego zaułka i w takiej pozie trwała, najwyraźniej
mocno poruszona.
— Najgorszy
scenariusz. Oni tu są — wyszeptała ledwo słyszalnie. Jacy oni? Moment, w którym
obserwowałem zaniepokojenie na jej twarzy, został wykorzystany. Atari szybkim
ruchem zrzuciła moją dłoń zakrywającą oczy, a potem znów zostałem odrzucony,
boleśnie lądując na przeciwległej ścianie. Jęknąłem cicho, mając serdecznie
dość wpadania ciągle w tą samą technikę. Atari nie tracąc czasu ruszyła biegiem
znikając za zakrętem.
— Cholera,
jest szybka — mruknąłem do siebie starając się nadążyć. Jednak to było dość
trudne gdyż ona wykazywała się perfekcyjną znajomością tych podziemie, przez
co, co chwilę znikała mi na rozdrożach. A jedynym wyjściem było wówczas
zatrzymanie się i nasłuchiwanie, z której strony dobiega odgłos kroków. Przez
co traciłem czas, nie mogąc ją w żadnym wypadku dogonić. Jedynie czasami
udawało mi się uchwycić zarys sylwetki, czy włosy znikające za kolejnym
zakrętem. I właśnie wybiegając za zakrętu, gdzie chwilę temu zniknęła Atari
doznałem zaskoczenia, stanąłem jak wryty zatrzymując się. Korytarz był ślepy.
Białowłosa odwróciła się w moją stronę, chcąc zapewne odbiec nim ja się zjawie.
Za późno. Jednak to było dziwne, zdawała się tak dobrze znać te podziemia, że
aż zaskakujące to, że się pomyliła.
— Nie mam
czasu na walkę z tobą — odparła.
— A ja nie
chcę tego robić.
— To jak mnie
puścisz, to nie będziesz musiał.
— Nie mogę
pozwolić żebyś uciekła. Nie wyjaśniłaś mi swojej tajemnicy. A obiecałaś to
zrobić.
— Wówczas
blefowałam.
— Dlatego nie
mogę stracić takiej szansy, jaką mam teraz.
— Posłuchaj —
rzuciła po chwili ciszy. Wyglądała na osobę, która mówi to niechętnie. — Konohę
zaatakował Pain. Zdajesz sobie sprawę, po co przyszedł? — Kiwnąłem głową.
Chodzi o Kyuubiego. — Właśnie Sasuke wraz z Naruto przybyli do wioski.
O nie. Jęczałem w myślach. Naruto będzie chciał
bronić Konohy, a Sasuke jego. Rinnegan i sześć ścieżek, nie widzę tego zbyt
kolorowo. Z resztą zapewnie nie przybył sam.
— Oni są
silni, dadzą radę.
— Lada moment
Tobi tu będzie, jako wsparcie.
— O nie —
jęknąłem. Może z Painem by sobie poradzili, ale z nim? Nawet pomoc reszty
mieszkańców nic nie da. — Ale dlaczego mi to mówisz? Jaki masz w tym cel?
— Z przyczyn
osobistych nie chcę, aby klan Uchiha stracił kolejnego członka.
— Na pewno? —
zapytałem robiąc krok w jej stronę, zaś ona cofnęła się. — Nie zauważyłem, abyś
darzyła nas zbytnią sympatią. Więc… — Ciągle się zbliżałem, aż w końcu
przyparłem ja do ściany. — Jaka jest prawda? — zapytałem owiewając policzki
gorącym oddechem.
— Nie chcę,
aby Sasuke zginął — odparła patrząc na mnie wyzywająco. — Taka jest prawda.
— Ja widzę,
co najwyżej część prawdy.
— A jaka
według ciebie powinna być prawda?
— Prawdziwa.
— A masło
powinno być maślane. Nie mydlij mi tu oczu Uchiha, tylko powiedz prawdę, czego
ode mnie chcesz?
— Żebyś w
końcu nauczyła się, że mam imię. — Nie przepadałem za intonacją, z jaką
wypowiadała moje nazwisko.
— Doskonale
wiesz, o co pytam, więc nie zmieniaj tu tematu.
— Chcę
odpowiedzi.
— Na co?
— Chociażby
na to, dlaczego nie chcesz abym wiedział zbyt wiele?
— Dla twojego
bezpieczeństwa… i po części mojego.
— Dlaczego?
Czym jest to niebezpieczeństwo?
— Nie
zagalopowuj się tak, chciałeś znać odpowiedź na pytanie, udzieliła ją. Do
więcej nie masz prawa.
— Atari nie
łap mnie za głupie słówka.
— Ale jakie
słówka? To tylko prawda.
— Prawda jest
taka, że bawisz się ze mną w kotka i myszkę, nieprawdaż Akayoru? — Jej oczy
zwęziły się w gniewie. Widać bardzo nie lubi tego słowa.
— Racja. Nie
potrzebnie się z tobą bawię.
Po tych słowach otoczenie zawirowało, a ja znalazłem
się przykuty do ściany w jej genjutsu. Spojrzałem na Atari z kataną w ręku,
która stała naprzeciw. Nie mogłem uwierzyć, że ona to zrobi.
Powiem Ci coś ważnego. Nie przeczytałam jeszcze wszystkich rozdziałów,ale muszę zacząć. Masz niewiarygodny talent pisarski. Naprawdę. Piszesz tak cholernie oryginalnie,po prostu...po swojemu. Miałaś rację,blog strasznie mi się podoba,jest w moim stylu,moje klimaty,a do tego boscy Uchiha tu są. Chyba niczego innego sobie nie wymarzyłam. A teraz pewnie pomyślisz sobie,że weszłam tylko po to,żeby powiadomić cię o nowym rozdziale,który się u mnie pojawił... ale to nie jest prawda. Należysz do tej grupki osób,których blogi czytam. I wierz lub nie,ale znajdujesz się na samym początku takich osobników :) .
OdpowiedzUsuńWitaj kochana :)
OdpowiedzUsuńNa wstępie chciałabym Cię serdecznie przeprosić za tak długą nieobecność na Twoim blogu. Niestety, pierwszy miesiąc szkoły był dla mnie bardzo trudny i wycieńczający - ogromna ilość nauki i parę spraw osobistych doszczętnie pozbawiło mnie czasu wolnego. Jednakże wszystko się już szczęśliwie ułożyło i mogę spokojnie wrócić do życia blogowego. Mam nadzieję, że się na mnie nie pogniewałaś i nie pomyślałaś, że przestałam interesować się Twoim opowiadaniem - dalej je uwielbiam i nie mogłam się doczekać, kiedy nadrobię zaległe notki :)
Rozdział był wspaniale napisany - bardzo dopracowany i wciągający. Błyskawicznie go przeczytałam, rozkoszując się każdą linijką tekstu. Kocham Twoje ukształtowanie Itachi'ego - jest stanowczy, nieugięty, chcący rozwiać wszelkie wątpliwości. Intryguje mnie zachowanie Atari. Jestem niesamowicie ciekawa czy naprawdę zechce skrzywdzić starszego Uchihę - czy niczego do niego nie czuje? Może chce jedynie go nastraszyć, aby dla własnego dobra ją opuścił? Czy wyjawi mu swoje sekrety? Nie mogę doczekać się dalszego ciągu historii, dlatego też lecę czytać kolejny wpis :)